Kraj

Fala dymisji w policji po śmierci 25-latka na komisariacie. Ale to nie zamyka sprawy

Wydarzenia nabrały tempa. Sypią się dymisje i popiół na głowy. Wydarzenia nabrały tempa. Sypią się dymisje i popiół na głowy. TVN / •
Wydarzenia nabrały tempa. Sypią się dymisje i popiół na głowy. Dziwnym trafem jednak nie na własne, ale cudze. W myśl starej kelnerskiej zasady: to nie ja, to kolega.

Odwołano komendanta wojewódzkiego policji we Wrocławiu, jego zastępcę oraz komendantów miejskich, byłego i aktualnego. Minister zażądał wydalenia ze służby policjanta używającego paralizatora i jego słowo ciałem się stało – komendant główny wdrożył odpowiednią procedurę. Zaprotestował NSZZ Policjantów: to nie minister ma prawo decydować o zwolnieniu z pracy policjanta, ale przełożeni funkcjonariusza. I nie po roku od wydarzenia, ale natychmiast po zbadaniu sprawy. Reakcja powinna być szybka i stanowcza.

Kwestia czasu, jaki upłynął od śmierci młodego mężczyzny na wrocławskim komisariacie, wydaje się dzisiaj kluczowa. Bo to, że nagle po roku minister spraw wewnętrznych huknął pięścią w stół i zażądał głów, nie oznacza nic innego jak próby oddalenia od siebie odpowiedzialności. Warto szukać odpowiedzi na pytanie, co przez rok minister, jego zastępca nadzorujący policję i komendant główny policji uczynili w intencji wyjaśnienia tej sprawy? Jakie podejmowali działania? Dlaczego nie byli w stanie wyegzekwować od policjantów prawdziwej wersji zdarzenia?

Dlaczego przez rok nie wyjaśniono śmierci Stachowiaka?

Rzecznik komendanta głównego na specjalnie zwołanej konferencji prasowej oświadczył, że policja zrobiła wszystko, co mogła, aby wyjaśnić tło incydentu, do jakiego doszło we Wrocławiu. Zebrała dowody i przekazała prokuraturze. Potem, jako strona tej sprawy, już się nią nie zajmowała. Dlaczego przez rok nie wskazano osób, które są bezpośrednio odpowiedzialne za doprowadzenie do śmierci Igora?

Tego nie wiemy, to pytanie do prokuratury – uważa rzecznik i jednocześnie broni podejrzanych policjantów, twierdząc, że mieli prawo użyć paralizatora i to wielokrotnie, bo przepisy nie precyzują, ile razy można razić prądem. Ale nie odnosi się do faktu, że ofiara była skuta kajdankami, a to oznacza, że paralizatora nie należało używać.

Jeżeli prawdą jest, że już rok temu – jak twierdzi rzecznik – przekazano prokuraturze nagranie z kamery na paralizatorze, dokumentujące pastwienie się nad zatrzymanym, to dlaczego prokurator nie zdążył jeszcze na tej podstawie podjąć odpowiednich kroków? Dlaczego policjant rażący chłopaka prądem wbrew wszelkim procedurom nadal pracował i nie usłyszał zarzutów?

Prokuratura na razie w tej kwestii milczy. Pewnie niebawem zabierze głos, aby przekazać, że jest czysta jak żona Cezara. Już zresztą wyjaśniała, że śledztwo trwa tak długo, bo to rodzina ofiary wciąż składa jakieś wnioski dowodowe. I znów to samo echo. Winni są oni, a nie my. A Maciej Stachowiak, ojciec chłopaka, który stracił życie, tłumaczy, że składane są wnioski dowodowe, w kwestiach całkowicie pominiętych przez prokuratora. Bez nich nie da się określić okoliczności i przyczyny śmierci.

Policja nadużywa uprawnień

Dramatyczna, bulwersująca historia śmierci Igora Stachowiaka nagle uświadomiła nam wszystkim, że w policyjnej, ale i prokuratorskiej machinie coś się mocno psuje. Nadużywane są uprawnienia i zagrożone jest bezpieczeństwo osób mających z policjantami kontakt. To jakiś paradoks, że instytucja stojąca na straży bezpieczeństwa Polaków sama zasady bezpieczeństwa łamie. Do tej pory wszystkie przypadki skarg na brutalność policji podczas interwencji i zatrzymań tłumaczono podobnie. To nieprawda, policjanci nikogo nie skrzywdzili. Komu wierzycie? Nam czy ludziom, którym zależy na oczernianiu organów ściągania?

To było słowa policjanta przeciwko słowu potencjalnego przestępcy – każdy prokurator w takiej sytuacji daje wiarę funkcjonariuszowi publicznemu, a nie jego rzekomej ofierze.

Tym razem, dzięki reportażowi TVN, mamy wszystko czarno na białym. I czekamy na konsekwencje wobec winnych. Bezpośrednich sprawców bestialstwa oraz tych, którzy ich nadzorowali, a także osób, które zamiast pilnować wyjaśnienia okoliczności, przez rok udawały, że nic się nie dzieje.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama