Słowo „reforma” chyba już zawsze będzie się źle kojarzyło. Prezes PiS przez długi czas starał się go unikać. Kojarzyło się ono ze znienawidzoną przez niego III RP, a rządy wprowadzające reformy przegrywały wybory. Teraz jednak reformy weszły na stałe do narracji Prawa i Sprawiedliwości i są przedmiotem dumy obozu rządzącego. Czy ta zmiana zaszkodzi obecnemu rządowi?
Mowa pozwala kształtować rzeczywistość i przywoływać byty, a dobrze dobrane słowa wygrać wybory. Jednak niektóre wyrazy z czasem zaczynają nabierać nowych znaczeń i obrastać emocjami – pozytywnymi bądź też negatywnymi skojarzeniami. Najsłynniejsze reformy Balcerowicza przestawiły gospodarkę na nowe tory i zapoczątkowały udane polskie przemiany. Z czasem jednak wielu zaczęły się kojarzyć z bezrobociem, różnicami społecznymi lub biedą. Do dziś zresztą „reformy Balcerowicza” wywołują polityczne emocje, choć coraz mniej osób pamięta ich istotę.
Gdy obóz solidarnościowy utworzył rząd Jerzego Buzka, wprowadzono kolejną falę reform. Program Buzka opierał się na czterech reformach: emerytalnej, oświatowej, służby zdrowia i administracji, które były początkowo uważane przez społeczeństwo za niezbędne i pilne. Z czasem jednak obawy zaczęły rosnąć, bo reformy – poza samorządową – nie były dobrze przygotowane. Brakowało również informacji i dialogu. W konsekwencji wprowadzenie jednocześnie czterech dużych reform spowodowało, że samo pojęcie „reforma” znowu zaczęło budzić opór.
Dlatego po wygranych przez PiS w 2005 r. wyborach słowo to zastąpiono frazą „budowa IV RP”. Jej celem był nowy ład społeczny i instytucjonalny oraz rewolucja moralna.