Mózgiem operacji przeciw Donaldowi Tuskowi są ludzie szefa MON, któremu podlega częściowo wojskowa sekcja prokuratury. To właśnie śledczy w mundurach prowadzą sprawę, w której jednym ze świadków jest szef Rady Europejskiej. Być może nawet usłyszy zarzuty.
Sprawa dotyczy rzekomo nielegalnej współpracy polskiej Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Podejrzanymi są trzej szefowie SKW z czasów PO. Obie służby pod koniec 2013 r. podpisały umowę o kooperacji, ale do jej realizacji nie doszło – Polacy wycofali się po aneksji Krymu.
Z ust samego Macierewicza od dawna można jednak usłyszeć, że SKW nielegalnie współpracowała z FSB, a Tusk to zaaprobował, naruszając prawo. Dlaczego? Bo wydając zgodę na zawarcie przez obie służby umowy o współpracy, nie poprosił o opinię ministra obrony (nakazuje to ustawa o SKW w art. 9, choć opinia szefa MON nie jest wiążąca dla premiera, nie musi być nawet sformułowana pisemnie).