Nawet fachowcy od śmigłowców odchodzą z MON. Czy przetarg na nowe maszyny w ogóle się odbędzie?
W pierwszym przypadku chodzi o pułkownika Grzegorza Bąkałę, byłego szefa szefostwa techniki lotniczej w Inspektoracie Uzbrojenia, wcześniej służącego w Departamencie Zaopatrywania Sił Zbrojnych, uczestnika wielu wcześniejszych postępowań dotyczących śmigłowców i samolotów. Wielokrotnie nagradzanego za wzorową służbę, szanowanego za profesjonalizm zarówno przez wojsko, czyli odbiorców sprzętu, jak i jego dostawców. Jego odejście w dniu otwarcia ofert na śmigłowce dla wojsk specjalnych i marynarki wojennej kładzie się cieniem na procedurze, która i tak nie ma szczęścia pod rządami PiS.
Nie ma szczęścia i pułkownik Bąkała, który niedługo po objęciu resortu przez ministra Macierewicza został skierowany do rezerwy kadrowej i z Inspektoratu zesłany do Żagania. Czym zawinił? Podobno tym, że jako szef zespołu techniki lotniczej był w komisji zlecającej remont prezydenckiego Tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku.
Ponieważ szybko zorientowano się, że jego wiedza i doświadczenie są dla pozyskania śmigłowców nieodzowne, kilka razy przełożeni pułkownika próbowali przekonywać MON do zmiany decyzji. Udało się pod koniec zeszłego roku. Bąkała wrócił do Inspektoratu, ale pozostał w rezerwie, tzn. bez stanowiska. Ostatecznie postanowił rozstać się z resortem.
Polska jednak kupi Caracale?
Następca Bąkały, którego zresztą jeszcze nie wyznaczono, będzie odpowiedzialny za analizę pięciu ofert liczących każda po kilkanaście tysięcy stron. Pięciu – bo MON prowadzi dwie procedury zamówieniowe, osobno na śmigłowce dla marynarzy i osobno dla specjalsów. Dwóch potencjalnych dostawców zgłosiło się do rywalizacji o zamówienie morskie, trzech do konkursu dla sił specjalnych. W grze są trzy typy maszyn: H225M Caracal, AW101 i Black Hawk – ten ostatni oferowany tylko dla wojsk specjalnych.
Choć to wymiana maszyn poszukiwawczo-ratowniczych jest obiektywnie pilniejsza, MON ogłosił, że najpierw kupi sprzęt dla specjalsów. Ale resort tyle razy już zmieniał zdanie, że może da się przekonać do odwrócenia priorytetów. Jak bardzo potrzebne są duże śmigłowce ratownicze, pokazuje akcja z ostatniej niedzieli: wysłużony Mi-14PŁ/R (słusznie zwany „pałerem") dwukrotnie w ciągu dwóch godzin podejmował z morza potrzebujących pomocy. Takich śmigłowców mamy zaledwie dwa! A wycofać trzeba je będzie w 2019 r. Do tego czasu Marynarka Wojenna musi zostać wyposażona w nowe maszyny.
Chyba że nie musi. Wiceminister Bartosz Kownacki zaskoczył ostatnio wszystkich stwierdzeniem, że śmigłowce tak naprawdę mają „dziesięciorzędne” znaczenie dla zdolności operacyjnych wojska. To odważna deklaracja w świetle decyzji jego resortu, który po anulowaniu przetargu wygranego przez Caracale zdecydował się kupić śmigłowce w ramach pilnej potrzeby operacyjnej. Stosowne dokumenty przygotowało wojsko, widocznie nieświadome, jak bardzo nieistotną jest to sprawą.
Swoboda i tempo, w jakim kolejne priorytety tracą znaczenie, może zadziwiać. Jeszcze rok temu żyliśmy w przekonaniu – potwierdzanym przez rząd PiS – że ważniejsze od śmigłowców wielozadaniowych są te uzbrojone, uderzeniowe. Teraz nikt już nawet o nich nie wspomina.
A żeby nikt nie przeszkadzał, na wszelki wypadek usuwa się najbardziej kompetentnych ludzi. Poza płk. Bąkałą stanowisko stracił też płk Piotr Saniuk, szef lotnictwa śmigłowcowego w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. Płk Saniuk był wcześniej dowódcą bazy śmigłowców bojowych w Pruszczu Gdańskim, użytkującej stare i pozbawione najważniejszej broni – rakiet przeciwpancernych – Mi-24. Może za głośno domagał się nowych?