Artykuł w wersji audio
To junior ogłosił projekt o sutych podwyżkach dla premier, ministrów, dla posłów i o pensji dla pierwszej damy, z którego PiS po dwóch dniach się wycofał. To Schreiber junior liczył głosy pamiętnego wieczoru grudniowego w Sali Kolumnowej – jak mówi – w najtrudniejszym sektorze wyznaczonym dla opozycji. To junior chodzi do mediów i komentuje bieżącą politykę. Ojciec woli pracować w cieniu. – Grzegorz jest zapracowany, ale nie ma go w mediach również dlatego, że ich zwyczajnie nie lubi. Jest wobec dziennikarzy bardzo nieufny, ale najlepszym dowodem na jego wysoką pozycję w partii jest gabinet w kancelarii Szydło, który zajął po Adamie Lipińskim, kiedyś najbardziej zaufanym prezesa – zwraca uwagę poseł PiS. Dodaje, że Schreiber senior jest uchem prezesa w gmachu przy Al. Ujazdowskich.
Kilka tygodni temu poprosiliśmy ministra o rozmowę. – Nie ma sensu o mnie pisać. Ale proszę zadzwonić za kilka dni i umówimy termin – mówił Schreiber. Za kilka dni nie odebrał telefonu, nie odpowiadał na esemesy, jego sekretarka w ministerstwie również zamilkła. To ważny obecnie polityk PiS, a jednak niewiele o nim wiadomo.
Szukając materiałów i rozmówców o ministrze, trafiliśmy do sądu w Bydgoszczy. W 2007 r. Grzegorz Schreiber wytoczył proces Dariuszowi Knapikowi, dziennikarzowi „Gazety Pomorskiej”, i Henrykowi Wełniakowi, byłemu prezesowi Zrzeszenia Transportu w Bydgoszczy, o naruszenie dóbr osobistych. Dziennikarz pisał, że polityk nie chce oddać długu, który zaciągnął w taksówkarskim zrzeszeniu i z którym zalegał od początku lat 90. Skąd ten dług? Kiedy pierwszy raz, w 1991 r., Schreiber został posłem ZChN, wynajął od taksówkarzy lokal. Pomalowali dla niego pokój, doprowadzili linię telefoniczną. Schreiber otworzył tu filię swojego biura parlamentarnego, a na budynku przykręcił poselską tabliczkę.
Z zeznań procesowych księgowej zrzeszenia: „Na początku płacono regularnie, co miesiąc, a potem zaczęły się zatory płatnicze. Pamiętam, że wysyłaliśmy ponaglenia”. Kiedy w 1993 r. Lech Wałęsa niespodziewanie rozwiązał parlament, Schreiber zwrócił się do taksówkarzy o odroczenie czynszowych opłat. Potrzebował pieniędzy na kolejną kampanię wyborczą, ale obiecał, że odda swoje zobowiązania co do grosza. Wełniak mu zaufał i na rzecz poselskiego długu przekazał w depozyt swoje wynagrodzenie.
Przed sądem Schreiber zeznał, że na prośbę taksówkarzy prowadził ich sprawy w tym lokalu, że nigdy nie płacił czynszu, że nie pamięta, czy w pokoju był telefon i czy płacił za niego rachunki, ale pamiętał, że nie wieszał na budynku tabliczki „biuro poselskie”. Świadkowie procesowi pamiętali, że było inaczej. ZChN przegrał kolejne wybory i poseł wypadł za sejmową burtę, tonąc w długach. Wełniak prosił, wysyłał pisma wzywające do spłaty długu, który jeszcze przed denominacją wynosił 15 mln zł (czyli 1500 zł). Poseł milczał, a późnym zimowym wieczorem z poselskiego lokum wywiózł swoje rzeczy i zabrał klucze, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Wełniak oddał za niego połowę długu, druga połowa została spisana na straty, a za naiwność zarząd nie wybrał go ponownie na prezesa.
Bydgoski radny PiS z długami
W 1997 r. Schreiber znów został posłem AWS i szefem sejmowej komisji etyki poselskiej, ale ani myślał spłacić z poselskiej pensji starego długu. Cztery lata później razem z kompanami z ZChN przeszedł do tworzącego się PiS i kandydował do Sejmu. Prezes zrzeszenia taksówkarskiego, następca Wełniaka, zadzwonił do centrali partii i opowiedział o długach polityka, wysłał też komplet dokumentów z listem przewodnim. Jednak w PiS szybko zapomnieli o tej szczególnej przesyłce.
Schreiber w 2001 r. nie dostał się do Sejmu, ale rok później został bydgoskim radnym PiS, wciąż z długami. W 2005 r. poszły pisma do prezesa Jarosława Kaczyńskiego, do jego zaufanego współpracownika Adama Lipińskiego, do bydgoskich władz PiS. Pisali taksówkarze, że trudno wyliczyć już odsetki i straty moralne, więc jako ostateczną do zapłaty proponują kwotę 15 tys. zł. Żalą się, że Schreiber „wielokrotnie zapewniał o swojej uczciwości, później unikał, następnie uciekał”.
Komplet dokumentów taksówkarze wręczyli osobiście Lechowi Kaczyńskiemu, który właśnie kandydował na prezydenta. Ten miał oświadczyć na spotkaniu z wyborcami, że zna sprawę i obiecał jej tak nie zostawić. Sprawę jednak zostawiono, a Schreiber (polonista z wykształcenia) w styczniu 2006 r. został wiceministrem sportu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Posadę wychodził mu dawny kolega z ZChN Michał Kamiński. Podobno wiedział o jego długach i chciał pomóc odkuć się koledze, który kiedyś zrobił z niego dyrektora katolickiego Radia VOX.
Zawsze był ceniony
Po kilku tekstach w lokalnej prasie w obronie Schreibera stanął ówczesny marszałek Sejmu, dawny kolega z Przymierza Prawicy, Marek Jurek. W publicznym liście napisał, że „Schreiber był zawsze ceniony za stałość przekonań ideowych, uczciwość, życzliwość”. Tłumaczył, że kłopoty materialne mają oczywisty związek z dramatem osobistym Grzegorza Schreibera.
Co to za dramat? W Bydgoszczy głośna była sprawa, jak radny Schreiber spoliczkował, w przerwie sesji rady miasta, komendanta straży miejskiej. Świadkowie zgodnie komentują, że poszło o kobietę. – On był bardzo dumny, że ma atrakcyjną i inteligentną żonę. Jej romans zakończył się rozwodem, a Grzegorz bardzo to przeżył – relacjonuje polityk, który dobrze go zna. Znajomi mówią, że jego religijność jest autentyczna, nie na pokaz, więc rozwód był dla niego katastrofą.
– Odżył, kiedy został wiceministrem i przyjechał do Warszawy. Wcześniej był już na granicy degeneracji. Mówił nam, że dzieli ministerialną pensję na życie i spłatę długów – mówi jego znajomy. Bo nie tylko taksówkarzom Schreiber winien był pieniądze. Jak ujawniła bydgoska „Gazeta Wyborcza”, wiceminister miał zaległości w czynszu za mieszkanie (ponad 10 tys. zł). Spółdzielnia wystarała się o sądowy nakaz zapłaty i dopiero wtedy zaczął spłacać.
Kiedy przed wyborami do sejmiku wojewódzkiego w 2006 r. Dariusz Knapik z „Gazety Pomorskiej” ujawnił finansowe grzechy wiceministra sportu w PiS, nastąpiło wielkie poruszenie. Schreiber tłumaczył się kolegom, że to pomówienia, a oni przekonywali, by poszedł z tym do sądu. Były prezydent Bydgoszczy, dziś europoseł PiS Kosma Złotowski (był rzecznikiem Porozumienia Centrum), który przez wiele lat zatrudniał jako asystenta Schreibera juniora, mówił o politycznej nagonce na seniora. Pozew o naruszenie dóbr osobistych przez dziennikarza Knapika i byłego prezesa Wełniaka w końcu wpłynął do sądu. Ale sąd po roku procesu nie dał wiary argumentom powoda i uniewinnił pozwanych. To właśnie dokumenty, zeznania z akt udostępnionych POLITYCE w sądzie, są głównym źródłem naszych informacji.
Apelacja utrzymała w mocy wyrok. Sąd ustalił ponad wszelką wątpliwość, że Schreiber wynajmował biuro od taksówkarzy, nie spłacił długu i wyniósł się z niego potajemnie. Nie było dowodów na to, że dziennikarz pisał nieprawdę. Co ciekawe, prawnik Grzegorz Górski, który reprezentował Schreibera w przegranym procesie, po przejęciu władzy przez PiS w 2015 r. został szefem rady nadzorczej Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. W 2009 r. mecenas złożył skargę kasacyjną, ale została oddalona z powodu nieuiszczenia opłaty sądowej.
Czy sprawy długów ojca, o których było tak głośno w Bydgoszczy, były przeszkodą na pana politycznej drodze? – pytamy Łukasza Schreibera. – To stek podłych kłamstw przez kogoś inspirowany i nie ma co do starych czasów wracać – odpowiada trochę zmieszany. Dodaje, że najwyraźniej mu nie przeszkodziły, bo w ostatnich wyborach do rady miasta zdobył najwięcej głosów ze wszystkich kandydatów. Junior zrezygnował z samorządu i jesienią 2015 r. wystartował do Sejmu z Bydgoszczy. Jego znajomi mówią, że miał najbardziej rozpasaną kampanię w mieście.
Łukasz Schreiber mówi, że wziął 50 tys. zł kredytu na kampanię, bo jego wielkim marzeniem było zostać posłem. Wcześniej, poza pracą dla polityków PiS, absolwent administracji na bydgoskiej uczelni prowadził z przyjaciółmi antykwariat, ale biznes nie wypalił. – Znam się na kampaniach i wyliczyliśmy, że ta Schreibera musiała kosztować około pół miliona złotych, widać, że partia w niego sporo zainwestowała – mówi polityk PO. No i dostał się do Sejmu.
Marek Gralik, przyjaciel ministra Schreibera, dziś kujawsko-pomorski kurator oświaty, opowiada, że kiedyś jego córka zapytała Łukasza, a miał wtedy może z 10 lat, kim chce zostać, jak dorośnie: – On odpowiedział bez namysłu, że politykiem, co wprawiło mnie i jego rodziców w zdumienie. Choć z drugiej strony to zrozumiałe, bo przecież dorastał w domu, w którym polityka i służba państwu były tak ważne. To ojciec ratował go z opresji, kiedy junior wziął na siebie przedstawienie kompromitującego projektu o podwyżkach dla polityków. Gdy prezes Kaczyński uciął w Sejmie temat, że żadnych podwyżek nie będzie, towarzyszył mu ojciec Łukasza. Posłowie PiS mówią, że obecność seniora przy prezesie była znacząca. Mieli wspólnie ustalić, jak wyjść z tej kryzysowej sytuacji.
Typowy spadochroniarz
Grzegorz Schreiber już raz nie dostał się do Sejmu z bydgoskich list PiS, bo jak mówi się w tym mieście, było do niego tyle zastrzeżeń, że nawet z jedynki był niewybieralny. Dlatego przez ostatnie dwie kadencje senior zostawał posłem z pierwszego miejsca z Sieradza. Typowy spadochroniarz. Ale zanim w 2001 r. wrócił triumfalnie do Sejmu, zbliżył się do Jarosława Kaczyńskiego. A to znów dzięki dawnej znajomości z Michałem Kamińskim, który był wtedy spin doktorem Kaczyńskiego. Kamiński wiedział, że kolega nie ma łatwej sytuacji i wyprosił dla niego etat przy Nowogrodzkiej. Grzegorz Schreiber został kimś w rodzaju sekretarza od spraw programowych. – Opowiadał mi, że pracuje nad programem i ma biurko obok Przemysława Gosiewskiego, to był dla niego wielki zaszczyt i wyzwanie – mówi Marek Gralik.
Dodaje, że po katastrofie smoleńskiej, w której prezes PiS stracił tak wielu bliskich współpracowników, jego relacje ze Schreiberem zaczęły się zacieśniać. Jeden z ważnych w tamtym czasie polityków PiS mówi dziś, że Kaczyński miał wspomnieć w rozmowie, że Grzegorz Schreiber okazał się bardziej sprawny, niż się spodziewał, że dobrze im się rozmawia. Gralik mówi, że Schreiber chętniej słucha, niż mówi, a jak już coś powie, to tylko tyle, ile trzeba, i jest mocny w gabinetowych rozgrywkach. Ktoś inny dodaje, że Schreiber idealnie pasuje do profilu ludzi, którymi prezes się otacza, a dobiera ich według negatywnego klucza: – Jest pokiereszowany życiowo, ma co nieco za uszami oraz jest materialnie i intelektualnie totalnie zależny od prezesa.
Łukasz Schreiber przejął po ojcu miłość do szachów. Gra od piątego roku życia. Kiedy dorastał, wytrzymywał nawet siedmiogodzinne rozgrywki. Jako 10-latek zdobył mistrzostwo Polski juniorów. Już od dawna ogrywa ojca. Schreiber mówi, że pasja nauczyła go myśleć trzy kroki naprzód. – Szachy nauczyły mnie też, że po największej przegranej można się odrodzić, a po największej wygranej nie można popadać w pychę.
Obaj politycznie w PiS wygrywają. Ojciec, choć nie spłacił niektórych swoich długów, z pewnością politycznie się odrodził. A kiedy pytamy ważnych polityków PiS o najlepiej zapowiadającego się w PiS posła debiutanta, to wskazują właśnie Schreibera juniora.