Tytuł nawiązuje do jednego z memów – głoszącego, że Saryusz-Wolski zajął zaszczytne drugie miejsce, a Tusk był przedostatni. To jest wariant kawału z lat 70. o komunikacie agencji TASS (była to oficjalna telegraficzna agencja ZSRR), powiadamiającego o wynikach zawodów z udziałem tylko dwóch zawodników, mianowicie radzieckiego rywalizującego z amerykańskim. Wiadomość była taka: „Nasz reprezentant zajął zaszczytne drugie miejsce, natomiast Amerykanin był przedostatni”.
Odwołuję się do tego kawału nie bez kozery. W poprzednim felietonie pisałem, że wedle p. Błaszczaka mamy rząd PiS, którego politykę ma realizować np. Straż Graniczna. Teraz mamy tego bardziej dobitną ilustrację. 4 marca kraj obiegła taka oto informacja: „Komitet Polityczny PiS podjął uchwałę w sprawie kandydatury Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, która zawiera stanowisko, że nie może on być popierany przez Polskę. W uchwale PiS zobowiązuje wiceprezesa partii, premier Beatę Szydło i rząd, aby nie zgłaszały kandydatury Tuska na drugą kadencję. Informacje te potwierdziła na antenie TVN 24 rzeczniczka PiS, Beata Mazurek. Podkreśliła, że premier podziela zdanie na temat Tuska”.
Okazało się, że MSZ, 13 minut po tej decyzji, wystosowało oficjalną notę, informującą, że rząd RP zgłasza kandydaturę p. Saryusza-Wolskiego na stanowisko szefa Rady Europejskiej. A więc stało się podobnie jak w PRL, gdy Biuro Polityczne PZPR podejmowało decyzje w sprawach politycznych, a rząd je niezwłocznie realizował (oczywiście jako rząd PRL, a nie PZPR) w myśl zasady (też wspomnianej tydzień temu), że partia kieruje, a rząd rządzi.
Winy Tuska: Brexit, kryzys uchodźczy, terroryzm
Trudno się dziwić, że p. Szydło podzieliła zdanie na temat p. Tuska. Po powrocie z Brukseli oświadczyła, że jej misja zakończyła się zwycięstwem, a nie porażką, a sukces zawdzięcza m.in. poparciu Komitetu Politycznego swojej partii. Przecież nie mogło być inaczej.
Na pewno jest rzeczą istotną, aby Polak (tego miana używam w innym znaczeniu niż promotorzy dobrej zmiany) piastował stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, chociażby dla prestiżu państwa polskiego. Z drugiej strony można mieć uzasadnione wątpliwości, czy owa godność jest tak ważna, jak to utrzymuje PO, i tak nieważna, jak twierdzi PiS.
Ta druga opinia nie jest zresztą transparentna. Pan na San Escobar z jednej strony przekonywał, że przewodniczący Rady Europejskiej pełni wyłącznie funkcje porządkowe, ale z drugiej strony obwiniał p. Tuska za kryzys imigracyjny, Brexit i ataki terrorystyczne. P. Waszczykowski nie sprecyzował, czy p. Tusk spowodował to, o co jest obwiniany, czy też nie przeciwdziałał skutecznie tym faktom. Tak czy inaczej jako przewodniczący Rady Europejskiej musi być wyjątkowo potężnym człowiekiem, skoro przyczynił się przez działania lub/i zaniechanie do napływu uciekinierów z Bliskiego Wschodu, wystąpienia Zjednoczonego Królestwa z UE i serii aktów terrorystycznych.
Dodatkową sugestię interpretacyjną sformułował p. Szczerski z Kancelarii Prezydenta, czyli filii (kierowanej przez p. Dudę) Komitetu Politycznego PiS. Zdaniem tego specjalisty p. Tusk jest po prostu złym człowiekiem, a więc być może jest tak, iż jego wina polega na tym, że kierował się złymi emocjami, a to przyczyniło się do wspomnianych niezwykle negatywnych zjawisk.
Kto się boi Angeli Merkel
Nie sposób skomentować wszystkich aspektów spektakularnego zwycięstwa Polski w związku z reelekcją p. Tuska. Już sam wynik 1:27 zapiera dech w piersiach i znaczy, że sukces p. Szydło sprowadził się do zwyczajnego podniesienia ręki.
Aby wyjaśnić zaistniałą sytuację, PiS skwapliwie skorzystał z wątku niemieckiego. Wynik 27:1 za p. Tuskiem jest, zdaniem PiS, rezultatem dyktatu niemieckiego na rzecz swego kandydata (niepolskiego, rzecz jasna), być może przekupienia i/lub zastraszenia innych państw przez p. Merkel, czyli panie dzieju (czyli suwerenie), spisku germańskiego przeciw osamotnionej Polsce. W szczególności p. Orbán tak bardzo przestraszył się p. Merkel, że nie poparł p. Szydło. Został zresztą bardzo srodze ukarany, bo polski MSZ odwołał wizytę p. Dziedziczaka, wiceministra spraw zagranicznych, planowaną w związku ze świętem narodowym Węgier.
Sprawia to, że ranga owej uroczystości gwałtownie spadnie, gdyż nie jest ona opromieniona blaskiem roztaczanym przez przedstawiciela rządu RP umocowanego przez Komitet Polityczny PiS. Kazus p. Orbána pokazuje, gdzie państwa grupy wyszehradzkiej mają polskie mrzonki o liderowaniu w regionie. Skuteczność p. Waszczykowskiego jako lobbysty na rzecz kandydatury p. Saryusza-Wolskiego dobrze ilustruje taki oto kawał: „Panie Witoldzie, jak tam z lobbowaniem w Brukseli? – Lobbuję na potęgę, ale na razie siedzę w pustym lobby, bo nikt nie przeszkodzi”.
Niepełny mandat Tuska
Przy okazji padło sporo stwierdzeń znamionujących osobliwą kompetencję logiczną ich użytkowników. P. Szydło narzeka, że Rada Europejska nie zastosowała zasad, które powinny w niej obowiązywać. Wszelako autorka tej odkrywczej sentencji nie wyjaśniła, dlaczego owo gremium miałoby się kierować regułami, które powinny być wprowadzone, a to znaczy, że jeszcze nie obowiązują.
Pani Szydło, p. Waszczykowski i wielu innych realizatorów instrukcji Komitetu Politycznego PiS nie mogą zrozumieć, że skoro przewodniczącego Rady Europejskiej wybiera się kwalifikowaną większością głosów, to zasada jednomyślności nie ma zastosowania. Inaczej mówiąc, można wybrać jednomyślnie, ale nie musi się tego uczynić.
Pan Szczerski poszedł jeszcze dalej i oświadczył, że mandat p. Tuska jest niepełny, ponieważ nie poparły go wszystkie państwa. Z tego wniosek, że mandat uzyskany wyborem zgodnym z regulaminem może być pełny lub niepełny. Jednym z zarzutów Komitetu Politycznego PiS wobec p. Tuska było to, że był stronniczy w trakcie swojej I kadencji. Pan na San Escobar wyjaśnił, że p. Tusk przeszkadzał rządowi polskiemu, ponieważ mu nie pomagał. Trudno jednak zrozumieć światłą myśl p. Waszczykowskiego, bo skoro przewodniczący Rady Europejskiej ma być bezstronny, znaczy to, iż ani nikomu specjalnie nie pomaga, ani też nikomu takoż nie przeszkadza. Ma działać na rzecz Wspólnoty Europejskiej bez faworyzowania jakiegokolwiek państwa członkowskiego.
Europa bez Polski sobie poradzi
Pojawił się jednak problem poważniejszy. P. Szydło oświadczyła, że nie przyjmuje do wiadomości, czyli nie akceptuje także innych (niż dotyczący wyboru p. Tuska) postanowień szczytu brukselskiego. Po pierwsze, z uwagi na wspomnianą już zasadę kwalifikowanej większości p. Szydło nie ma żadnej kompetencji do nieuznawania przedłużenia kadencji p. Tuska, a po drugie i ważniejsze, owe inne ustalenia szczytu nie mogą być łączone z decyzją wyborczą, właśnie dlatego, że podlegają zasadzie jednomyślności, zwykle osiąganej drogą konsensusu.
Zatem Polska chce wprowadzić do UE zasadę liberum veto, jedną z najhaniebniejszych w historii Polski i z reguły stosowaną w Sejmie polskim dla prywaty. Dokładniej mówiąc, reelekcja p. Tuska, której Komitet Polityczny PiS sprzeciwiał się w powodów pozamerytorycznych, w sposób oczywisty związanych z wewnętrznymi podziałami w Polsce, a nie problemami europejskimi, stała się powodem próby zablokowania przez p. Szydło innych decyzji szczytu, i to będącymi poza jakimikolwiek kontrowersjami.
Trudno się dziwić, że inne państwa nie traktują takiego rządu jako poważnego partnera w dyskusjach o podstawowych sprawach europejskich. Nic tutaj nie pomogą zaklęcia o odzyskaniu godności, kreowaniu podmiotowości czy kierowaniu się zasadami mającymi uzdrowić Unię Europejską. P. Szczerski wydał niedawno książkę o utopii europejskiej, w której na serio wieszczy, że Europa czeka na Polskę i jej ozdrowieńcze idee.
Otóż nie czeka i nie zamierza tego czynić. Najwyższy czas, aby Komitet Polityczny PiS i egzekutorzy jego politycznych baśni międzynarodowych zdali sobie sprawę, że mesjanistyczne zabiegi Polski nie mają racji bytu. Kiedyś wzbudzały współczucie jako głos narodu walczącego o swoją wolność, ale teraz są tylko pośmiewiskiem. P. Szydło oświadczyła, że została wynajęta dla obrony polskiego państwa. Oby nie okazało się, jak to ujął Lec, że najwierniej podtrzymują mity najmici.
Pan Hollande, prezydent Francji, ujął rzecz brutalnie: „Wy macie zasady, a my fundusze strukturalne”. Wielu polskich komentatorów uważa, że jest to ukryty szantaż. Może tak, może nie, ale warto rozważyć taką interpretację. Lec zauważył kiedyś, że każdy winien znać swoje miejsce, bo koń bez ułana jest zawsze koniem, ale ułan bez konia – tylko człowiekiem. Otóż Europa bez Polski będzie Europą, ale Polska bez Europy – tylko krajem pomiędzy Odrą a Wisłą, tj. niewykluczone, że jeszcze raz tylko przywiślańskim. Jeśli wygłup PiS z p. Saryuszem-Wolskim jest przygotowaniem tego scenariusza, ambicje bycia liderem Międzymorza skończą się na statusie marginalnego Międzyrzecza.