Kraj

Kierunek Berlin

Polityka
Recenzje z niektórych nowych polskich filmów mogą niejednego wprawić w przygnębienie.

W Wyborczej.pl czytam o pewnym filmie „w którym właściwie nic się nie dzieje, główni bohaterowie snują się po warszawskich ulicach, klubach i mieszkaniach, spotykają starych kumpli, łatwo zdobywają nowych, podrywają i zdradzają”. Zdaniem krytyka mamy do czynienia z filmem, w którym „logika szwankuje, a czas może się niezauważalnie rozciągać albo kondensować”.

Na szczęście w zalewie kręconych nie wiadomo dla kogo nudziarstw, w których nic się nie dzieje, można znaleźć filmy takie jak „Smoleńsk”, które zostały nakręcone wiadomo dla kogo i w których dzieje się dużo, gdyż bohaterowie zamiast się snuć, biorą udział w niezwykle ważnych dla Polski sprawach, takich jak katastrofa smoleńska. A ponieważ w tym filmie logika akurat nie szwankuje, nawet niewyrobiony widz bez trudu orientuje się, że to nie była katastrofa tylko zamach, dzięki czemu ogląda „Smoleńsk” z wypiekami na twarzy, a spędzony w kinie czas nie rozciąga mu się ani nie kondensuje.

Niedawno polski rząd zdecydował, iż prawdę o Smoleńsku ujawni zagranicznym widzom, organizując uroczysty pokaz „Smoleńska” w Berlinie. Z tym że, niestety, okazało się, że Berlin nie jest na przyjęcie tej trudnej prawdy gotowy. O tym, jak niestrawna jest ona dla Niemców, świadczy fakt, że dwa tamtejsze kina odmówiły projekcji „Smoleńska”, tłumacząc się względami bezpieczeństwa widzów.

Nie będę się upierał, że obejrzenie „Smoleńska” jest dla niemieckiego widza całkowicie bezpieczne, jednak uważam, że decyzja właścicieli berlińskich kin to policzek dla Polski. Tą decyzją okazali oni zupełny brak wrażliwości nie tylko na prawdę o Smoleńsku, ale także na trudną sytuację polskiego ambasadora w Berlinie, który zdążył już wydrukować i rozesłać osiemset zaproszeń na projekcję.

Polityka 47.2016 (3086) z dnia 15.11.2016; Felietony; s. 107
Reklama