Szczegółowe badania potwierdziły, że w 2014 r. nie było oszustw wyborczych, tylko wyborcy pogubili się w zasadach głosowania do samorządów.
Polityka tak pędzi, że mało kto pamięta już awanturę po wyborach samorządowych 2014 r., gdy doszło do okupacji Państwowej Komisji Wyborczej. PiS minimalnie wygrał wówczas wybory do sejmików w skali kraju (26,89 proc. głosów), ale władzę zdobył tylko na Podkarpaciu. W większości województw władzę utrzymała PO dzięki ponadprzeciętnie dobremu wynikowi koalicjanta z PSL (23,88 proc., przy 16,3 proc. w 2010 r.). Politycy PiS oskarżyli rząd i PKW o sfałszowanie wyborów, a argumentem był niespotykanie wysoki odsetek głosów nieważnych – prawie 18 proc. – oraz rozbieżność między badaniem exit poll a ostatecznym wynikiem. Było to zarazem pierwsze głosowanie, w którym wyborcy mieli do czynienia z książeczką, a nie jedną kartą do głosowania – na każdej stronie byli kandydaci jednego komitetu.
Dzięki Fundacji Batorego, po dwóch latach powstał raport, który wyjaśnia, co się stało w tamtych wyborach. Eksperci zbadali oryginalne karty do głosowania – ponad 50 tys. – z niemal stu komisji wyborczych reprezentatywnych dla całego kraju. To było pierwsze takie badanie w historii Polski. Okazało się, że większość głosów nieważnych wzięła się stąd, że wyborcy stawiali krzyżyk nie na jednej, lecz na każdej stronie książeczki do głosowania. Takich „wielokrzyżykowych” głosów było niemal trzy razy więcej niż w 2010 r. – prawie 1,2 mln w porównaniu z niecałym pół milionem.
Zdaniem autorów raportu to tłumaczy brak zgodności sondażu exit poll z wynikami wyborów – wyborcy byli przekonani, że prawidłowo oddali głos, który w rzeczywistości był nieważny.