Nic nie zapowiadało, że pomysł z gatunku karkołomnych – ogólnopolski strajk kobiet – wywoła tyle reakcji. Bo i nie o pomysł chodziło – ale o poczucie, że za parę dni możemy obudzić się w świecie, który będzie groźny.
Na dobrą sprawę gdyby społeczeństwo było na to gotowe, i dzisiejsza ustawa aborcyjna mogłaby spełniać zadanie, brytyjska nie tak znów bardzo się różni, tyle że tam zdrowie kobiety interpretuje się bardzo szeroko. To przeciwnie niż u nas, gdzie przypadkowi ludzie – lekarze, do których trafiają kobiety – dają sobie prawo, by za nie podejmować decyzje, których one nie będą w stanie udźwignąć. Uznają arbitralnie, że kto inny ma rodzić dziecko zniekształcone, niezdolne do życia. A inni przypadkowi – na przykład aptekarze – uważają za sukces, gdy da się zasabotować coś tak cywilizacyjnie podstawowego jak środki antykoncepcyjne. W tym świecie dalsze zaostrzanie prawa aborcyjnego to dla kobiet jak chodzenie po linie nad przepaścią.
W pogotowiu strajkowym w POLITYCE, spontanicznie i na szybko zwołanym Czarnym Poniedziałku, spotkały się prof. Małgorzata Fuszara, prof. Eleonora Zielińska, Wanda Nowicka oraz kilkadziesiąt innych kobiet – studentek, emerytek, dziennikarek, aktorek, z których wiele przedstawiało się po prostu: matka. W zamierzeniu nie chodziło o to, żeby zrobić plan, wymyślić, co dalej ze strajkową energią. Raczej o to, żeby pobyć razem. Nie siedząc w domu, zaznaczyć przynależność do Czarnego Poniedziałku.
A jednak konkluzje były. Że społeczeństwo, w którym żyjemy, nie jest monolitem, są różne opinie i różne wrażliwości. Ale jest to społeczeństwo trudne. Niby wszyscy są za równością, także płci, jednak aż jedna czwarta – to badania UJ – żywi przekonanie, że równość może być zagrażająca dla rodziny.
Konkluzja kolejna: opinie o dopuszczalności albo nie aborcji są jak punkty na ciągłej. Rzadko – blisko skrajności. Często – przesuwalne. Smutne to, choć oczywiste – najłatwiej przesunąć punkt na skali za pomocą emocji. Po stronie tzw. obrońców życia jest ich ogromnie wiele. Żeby nie dać do końca ukraść narracji, trzeba by po nie sięgać. Pokazywać kobiety – ofiary, z twarzami, nazwiskami. Czy naprawdę to już jest ten moment?
Bo i najwięcej pytań z sali było o to, co dalej. Jak nie zmarnować tej ogromnej energii. Mierzalnej trzydziestoma tysiącami parasoli.