Protest ma swoją treść, swój konkretny powód, został wręcz sprowokowany politycznie przez – wiele na to wskazuje – niezręczność i niefrasobliwość Prawa i Sprawiedliwości. O tych treściach można zresztą dyskutować, spierać się i pewne jest, że te spory nie zanikną nigdy. Ale rzecz nie sprowadza się wyłącznie do restrykcyjnego projektu ustawy antyaborcyjnej, który między innymi grozi kobietom więzieniem.
Ta wściekłość, wkurzenie kobiece jest takie silne może przede wszystkim ze względu na arogancję, nonszalancję, pogardę, jaką demonstrują wobec kobiet i ich racji panowie polityczni i kościelni. Z reguły panowie więcej niż dorośli, napompowani dostojeństwem władzy, wypasieni swoimi funkcjami i prezesowaniem, nawykli do urządzania życia innym, pełni fałszu moralnego i hipokryzji, a przede wszystkim zawsze kalkulujący na zimno, co, za ile, przeciwko komu i dla kogo. Jakoś im zawsze wychodziło, że kobiety w tych rachunkach są ofiarami ich decyzji. Zresztą i po tej stronie front jest męsko-damski, w końcu za projektem ustawy w parlamencie głosowało ponad 50 kobiet.
W tych rachunkach obecny jest Kościół, to jemu Prawo i Sprawiedliwość swoim radykalizmem i nonszalancją wobec kobiet próbuje się przypodobać, spłacić długi za poparcie. Nie bez przyczyny gdy marsze protestu szły przez Polskę, hierarchowie, znowu – wypasieni, bardzo dorośli panowie, w ciężkich od bogactwa strojach – mówili ciężkimi słowami, potępiali, zohydzali.
Ale rozmiar tego protestu, jego energia, kobieca prawda i kobieca krzywda, uniwersalny, humanistyczny charakter przesłań nie dadzą się zamknąć w prostackich politruckich komentarzach i szyderstwach, których oczywiście nie brakuje. Adres, pod który idą te protesty, jest politycznie dzisiaj konkretny, to przede wszystkim rządzący i jeden pan, urzędujący w Warszawie na ulicy Nowogrodzkiej, dokąd dzisiejszy marsz protestu po raz pierwszy w dziejach współczesnych manifestacji trafił bardzo precyzyjnie.
Ale to byłby za łatwy wniosek czy też może radość dla opozycji. Adresów jest o wiele więcej. Przykładowo, śmiesznie i żenująco brzmią zapewnienia Grzegorza Schetyny z konwencji niedzielnej, że PO wpisze kiedyś tzw. kompromis aborcyjny z 1993 r. do konstytucji. Doprawdy, rewolucyjna propozycja.
Otóż nie można oprzeć się wrażeniu, że coś pękło i nie da się skleić, że z kobietami trzeba wreszcie rozmawiać i postępować na serio. Inaczej to sobie same załatwią, co będą chciały.