Kiedy posłowie debatowali nad dwoma różnymi projektami aborcyjnymi, przeciwnicy zakazu aborcji protestowali przeciw zaostrzaniu prawa. Pod Sejmem stanęły dwie sceny: jedną zaaranżowali członkowie i sympatycy partii Razem, drugą komitet Ratujmy Kobiety. Zebrało się ok. 5 tys. osób. Uczestnicy demonstracji podkreślali, że prawo obowiązujące w Polsce i tak jest restrykcyjne i uchodzi za jedno z najsurowszych w Europie.
W Sejmie tymczasem dyskutowano o propozycjach skrajnie różnych. Projekt inicjatywy „Stop Aborcji” zakłada zaostrzenie przepisów: aborcja byłaby zakazana, za jej wykonywanie i dokonywanie groziłyby kary (przewidziane zatem i dla lekarzy, i dla kobiet, które na zabieg się decydują). W świetle ustawy nie można mówić o „płodzie”, ale o „dziecku poczętym”, aborcję określa się zaś jako „zabójstwo prenatalne”. Projekt komitetu Ratujmy Kobiety ma prawo łagodzić: przewiduje możliwość dokonania aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży. Aborcja byłaby dopuszczalna pod warunkami już dziś obowiązującymi.
Pod Sejmem stawili się też zwolennicy zakazu aborcji (ok. 40 osób). Śpiewali pieśni maryjne i rozwiesili transparenty ze zdjęciami martwych płodów.
Protest pod Sejmem to niejedyna forma sprzeciwu wobec propozycji zaostrzenia prawa aborcyjnego. „Czarny protest” rozpoczął się dzień wcześniej, 21 września. Przeciwnicy zakazu aborcji manifestacyjnie ubrali się na czarno, umieszczali w mediach społecznościowych swoje zdjęcia (okraszając je hasztagiem #czarnyprotest), solidaryzując się z tymi, którzy nie chcą surowszego prawa.
– Jeśli ustawa zakazująca aborcji wejdzie w życie, to będzie najczarniejszy dzień dla kobiet w historii tego kraju – mówi POLITYCE Maja Ostaszewska. Zapytaliśmy uczestników protestu, o co walczą i co zmiana w prawie aborcyjnym oznacza: