Lex Ziobro, bo tak trzeba będzie nazwać wprowadzone przepisy, jest taki (posługujemy się tekstem z prasy, bo oficjalny trudno znaleźć):
Art. 55a
1. Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (…) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3. (…)
2. Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa nieumyślnie, podlega karze grzywny lub karze ograniczenia wolności.
3. Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej.
Art. 55b
Niezależnie od przepisów obowiązujących w miejscu popełnienia czynu zabronionego niniejszą ustawę stosuje się do obywatela polskiego oraz cudzoziemca.
Twierdzimy, że projektowane przepisy naruszają podstawowe zasady racjonalnej legislacji. Po pierwsze, prawo powinno być wykonalne, a wątpimy, czy art. 55b nie okaże się martwy z uwagi na trudności w efektywnym ściganiu sprawców (ekstradycja będzie raczej nierealna), a po drugie z uwagi na łatwość korzystania z art. 55a, p. 3.
Po drugie, prawo nie powinno zawierać przepisów absurdalnych, a przyjęcie, że prokurator i sąd mają rozstrzygać o zakresie i treści działalności naukowej, jest właśnie nonsensem (nie usprawiedliwia tego art. 256 kk). Po trzecie, prawo nie powinno zawierać przepisów niejasnych, dopuszczających różne interpretacje, zwłaszcza związane z różnicami w ocenach aksjologicznych. Każdy fragment art. 55a, p. 1 z wyjątkiem passusu po „podlega” jest właśnie taki.
Motywacja dla lex Ziobro jest dobrze znana i została przedstawiona przez samego autora proponowanych zmian. Stwierdził on m.in.: „Burzy się w Polakach krew, i słusznie się burzy, kiedy czytamy, również w niemieckich mediach, że były »polskie obozy zagłady«”.
Nowe prawo ma służyć kolektywnemu odzyskiwaniu godności, ponoć Polakom odebranej czy odbieranej, a, w ogólności, polityce historycznej, m.in. projektowi napisania od nowa najnowszej historii Polski.
Większość Polaków nie żyje na co dzień historią – raczej, jak inne społeczeństwa, pogrąża się w historycznej ignorancji. Statystycznie rzecz biorąc rekonstrukcje historyczne coraz częściej przegrywają z troską o związanie końca z końcem i disco polo. Ale słaba to pociecha, bo po pierwsze jedno nie kłóci się z drugim, a po drugie o kształcie polityczno-społeczno-kulturowej rzeczywistości nie decydują masy ,tylko elity, nie statystyczna większość, lecz zorganizowane mniejszości, obecnie przede wszystkim skrajnie prawicowe, popierane przez rząd i Kościół katolicki. Społeczny kontekst legis Ziobro obejmuje także odgórnie pielęgnowane przeświadczenie, że ciągle jesteśmy (lub możemy być) czyimiś ofiarami, np. Niemców, Żydów, LGBT, cyklistów czy uchodźców, wczoraj Moskwy – dziś Brukseli, oczywiście niesłusznie krzywdzonymi, zwłaszcza wtedy, gdy jak to ujął minister Ziobro, narusza się „dobre imię Polski wszędzie na świecie, gdzie dochodzi do jej pomówień i przedstawiania w fałszywym świetle”. I właśnie ten szeroki kontekst uzasadnia przewidywanie, że lex Ziobro może być nadużywane, skoro to właśnie prokuratorzy z IPN, instytucji o wyraźnym obliczu ideowo-politycznym, będą wszczynać stosowne postępowania i wstępnie decydować o tym, czy dana wypowiedź lub wydrukowany tekst jest przestępstwem czy też nie.
Autorzy niniejszego tekstu są przeciwko penalizacji proponowanej przez lex Ziobro lub podobnej, np. w prawie izraelskim uznającym negowanie Holocaustu za przestępstwo. Z drugiej strony, uważamy, że trzeba bronić dobrego imienia Polski i Polaków środkami naukowymi, edukacyjnymi, publicystycznymi czy dyplomatycznymi. Wprawdzie nie dysponujemy dokładnymi danymi, ale wiadomo nam, że interwencje dyplomatyczne są skuteczne. Np. Ofer Aderet, znany izraelski dziennikarz, napisał o polskich obozach koncentracyjnych, zwrócono mu uwagę i w konsekwencji przeprosił.
Z godnie z tym, co już wcześniej zauważyliśmy, nie sądzimy, aby penalizacja była skuteczna w skali międzynarodowej. Wręcz przeciwnie, można przewidywać, że lex Ziobro zwiększy liczbę nieprzychylnych komentarzy o Polsce. Już zresztą tak jest. Wspomniany Aderet opublikował w „Haaretz” (24 sierpnia 2016 r.) artykuł, w którym omawia reakcje historyków z Yad Vashem na propozycje nowelizacji ustawy o IPN. Yehuda Bauer, autor niedawno wydanej książki „Przemyśleć Zagładę”, powiada, że są bliskie negacji Holocaustu i utrudnią badania nad Zagładą. Należy się spodziewać większej liczby takich twierdzeń.
Jeśli chodzi o pierwszy punkt omówionej wypowiedzi Bauera, uważamy, że stanowi grubą przesadę. Możliwy wpływ lex Ziobro na badania naukowe jest kwestią otwartą. Zapewne nie wpłynie na ich zakres i kształt poza Polską. Inaczej ma się sprawa z naszym wewnętrznym rynkiem naukowym, publicystycznym i edukacyjnym. Treść art. 55a znacznie wykracza poza kwestie związane z użyciem takich nazw jak „polskie obozy śmierci”, „kłamstwo oświęcimskie” czy „negowanie Holocaustu”. Przypuśćmy, że Jan Grabowski napisze książkę o donosach na Gestapo w Krakowie (podobną do tegoż autora „Szanowny Panie Gistapo”), a dr Ewa Kurek lub dr Leszek Żebrowski poinformują IPN, że jest ona wbrew faktom i rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców, czyli Niemców. Nie możemy przecież wykluczyć, że jakiś prokurator IPN uzna Grabowskiego za przestępcę w myśl art. 55a, o ile wejdzie w życie.
Jeśli ktoś powie, że fantazjujemy, niech przemyśli dwa zdarzenia. Podczas przesłuchania w sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka kandydat na nowego dyrektora IPN (obecnie szef tej instytucji) dr Jarosław Szarek stwierdził, że „wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem – grupkę Polaków”. „Nie ma zgody na udział w poważnych konferencjach naukowych takich ludzi jak pan Gross […]. Taka sytuacja nie może się powtórzyć”, „to był gigantyczny błąd” – dodał, mając na myśli konferencję organizowaną przez dawny IPN. A oto interesujący dialog.
„Pani jest Polką, więc pytam panią, kto zabił Żydów w Kielcach, podczas pogromu kieleckiego?” – naciska Polka Monika Olejnik na minister edukacji Annę Zalewską. „Pani redaktor, różne były zawiłości historyczne”. „Co to znaczy zawiłości historyczne? Ktoś dokonał tej zbrodni”. „No ci, którzy byli, no prawda, antysemitami”. „Czyli kto? To byli Polacy?”. „No nie, nie do końca Polaków równa się jako antysemitów, rzeczywiście to były określone, e…, uwarunkowania historyczne i polityczne”. „Czy Polacy spalili Żydów w stodole?” – pyta zmęczona tą ekwilibrystyką Olejnik. „To jest opinia pani redaktor powtarzana za Janem Grossem”.
Tak jakby nie było śledztwa IPN (dawniejszego, czyli obecnie złego) pod kierunkiem prokuratora Radosława J. Ignatiewa i opracowania „Wokół Jedwabnego” (także pochodzącego z IPN), dokumentujących, że zbrodnię w Jedwabnem popełnili jednak Polacy, chociaż za pełnym przyzwoleniem Niemców. W kościele Wszystkich Świętych w Warszawie polski Episkopat po modlitwie przeprosił za nią w imieniu polskich katolików. Podobnie, historycy nie mają wątpliwości, jaki był przebieg pogromu kieleckiego lub tzw. akcji pociągowej. Natomiast politycy i ich ideowi pomocnicy, nieraz z tytułami naukowymi, zachowują się tak jak w państwie opisanym przez Orwella z Ministerstwem Prawdy jako gwarantem tego, co słuszne.
Historia jest zawsze do rewizji, ale w wyniku dyskusji, badań, odrywania nowych faktów i ewentualnej reinterpretacji starych, a nie poprzez penalizację wypowiedzi i publikacji czy ustalenia p. Szarka dotyczące tego, kto może, a kto nie uczestniczyć w konferencjach naukowych (te enuncjacje żywo przypominają ponure czasy skrajnego totalitaryzmu). Obrona godności Polski i Polaków w postaci lex Ziobro czy stwierdzeń dyrektora IPN i p. Zalewskiej jest nieskuteczna, a nawet przeciwskuteczna. Warto, aby obecna władza to zrozumiała, o ile nie jest tak, że świadomie zmierza ku utrwaleniu toksycznego sprzężenia zwrotnego między Polską a światem kultury zachodniej.
Aby to zmieniło się, Polacy muszą zrozumieć, że przyznanie się do działań przeciw Żydom, nawet zbrodniczych w sensie potocznym, ale nieporównywalnych z Holocaustem jako takim, zapewni sobie dobre imię, potwierdzone zresztą przez największą liczbę Prawych wśród Narodów Świata. Z drugiej strony, świat, w szczególności Izrael, musi zrozumieć, że w tamtych strasznych czasach Polacy nie byli wyjątkiem, że znajdowali się w szczególnie trudnej sytuacji, chociażby za drakońskie kary za pomoc Żydom, że cała Europa była pogrążona w strachu i nędzy moralnej także dochodzącej do oficjalnej kolaboracji z hitlerowskimi Niemcami w procesie eksterminacji narodu żydowskiego, a ci, którzy mogli świadczyć Żydom pomoc, nie raz dopuścili się grzechu zaniechania. Rozwiązanie każdej sytuacji konfliktowej wymaga wspólnego konsensu. W dyskutowanym przypadku takim jest zgoda na odróżnienie Zagłady jako zaplanowanego ludobójstwa od tego, co będąc nawet okropnością, działo się na jej obrzeżach.