Nie, nie przejęzyczyła się, bo za chwilę powtórzyła „uczciwi ludzie nie zajmują się hazardem, a ja uważam się za uczciwą osobę”. Nie śmielibyśmy zarzucać pani premier nieuczciwości, choć kiedy przy innej okazji wygłasza takie zdania, jak np. „my nie likwidujemy gimnazjów, my je wygaszamy”, pobrzmiewa w nich niezbyt uczciwa wobec odbiorców próba zasłaniania realiów słownymi gierkami. To tak jakby powiedziała: my nie malujemy na czarno, my tylko zaczerniamy.
Wróćmy jednak do hazardu. Ze słów pani premier wynika bowiem wprost, że kto zajmuje się hazardem, ten jest po prostu nieuczciwy. To naprawdę odważna (i obraźliwa) sugestia w stosunku do milionów Polaków, którzy np. grają w Lotto. Chyba że zdaniem premier Szydło legalne gry losowe i zakłady bukmacherskie (z których państwo ściąga spory podatek) to już nie hazard, bo hazard kojarzy się jej jedynie z obstawianiem ukartowanych gonitw albo nielegalnym kasynem w podwarszawskiej willi, gdzie badylarze przegrywają fortuny zarobione na czarnym rynku. W tym zamanifestowanym przez panią premier przekonaniu pobrzmiewa echo złotej myśli, wygłoszonej kiedyś przez prezesa Kaczyńskiego: jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma. W domyśle – nie da się uczciwie zarobić dużych pieniędzy.
Jeśli pani premier tylko udaje, że wierzy w to, co mówi, to robi to z iście aktorską wirtuozerią. Zapewne ma jednak świadomość, że uprawiany powszechnie w różnych formach hazard to dość niewinne igraszki w porównaniu z hazardem na skalę państwa, polegającym na obstawianiu, że da się zrealizować przyszłoroczny budżet (i kolejne) przy samych optymistycznych założeniach co do oczekiwanych przychodów. To zakład, którego koszty poniosą nie tylko obstawiający.
W tej sytuacji zrozumiałe jest, dlaczego właśnie teraz „Nasz Dziennik”, noszący dumną dewizę „Blask prawdy” (czyli nie może kłamać, prawda?