Wolna Polska okazała się bardzo niezborna w sferze symbolicznej; przez ponad ćwierć wieku nie udało się żadnej założycielskiej daty przekształcić w państwowe święto. Jedyne nowe święto Trzeciej Rzeczpospolitej to Trzech Króli. Nie udało się, a teraz już za późno. To, że nowe władze spostponowały, nieśmiało lansowany przez poprzedniego prezydenta, czerwcowy Dzień Wolności, nawet niespecjalnie dziwi. Okrągły Stół, Magdalenka, wybory kontraktowe, rząd Mazowieckiego, plan Balcerowicza w obecnej wersji polityki historycznej są traktowane jako początek nowego zniewolenia Polski. Z tradycją Wielkiej Solidarności, a więc i porozumień sierpniowych, PiS musi się dopiero uporać. To będzie bardzo ciekawa gimnastyka.
Formalnie rzecz biorąc, obecne władze uważają się za dziedziców peerelowskiej opozycji demokratycznej i ruchu Solidarności. Ale ta historia jest dzisiaj bardzo niewygodna, bo nie ma w niej PiS i prawie nie ma Jarosława Kaczyńskiego. Jest za to Lech Wałęsa. 31 sierpnia to Dzień Wielkiego Długopisu i tego obrazka wrytego w pamięć pokoleń łatwo się wytrzeć nie da. PiS i Jarosław Kaczyński osobiście podjęli liczne starania, aby „Lecha zastąpić Lechem”, czyli wmówić, zwłaszcza młodszym pokoleniom, że faktycznym liderem Solidarności był Lech Kaczyński. Nowy Instytut Pamięci Narodowej został tak obsadzony, aby dawał gwarancje uporczywego prowadzenia tej operacji. Jeśli zważyć, że 30 proc. Polaków uwierzyło w zamach smoleński, można się spodziewać, że wymazywanie Wałęsy z historii Solidarności oraz zamiana Lecha w Bolka będą miały podobną skuteczność. Dla własnego elektoratu powinno wystarczyć. Ale „pokolenie Solidarności” – ludzi, dla których tamte kilkanaście miesięcy było pewnie najważniejszym politycznym doświadczeniem życia – to wciąż znacznie więcej niż wyborcy PiS.