Artykuł w wersji audio
Państwo naśmiewają się z prostaczków, z ich obyczajów, także wakacyjnych, z picia piwa, skarpet do sandałów, słuchania disco polo, zanieczyszczania wydm, nieczytania niczego, ale w istocie pogardzają Polakami i polskością. Oderwali się od prawdziwego życia, nie rozumieją pulsu narodu, który bije w zwykłych, tradycyjnych rodzinach. A te chcą żyć, tak jak chcą. Tak ostatnie spory o chamstwo, brak wychowania, hejt, ksenofobię ukazuje propaganda skupiona wokół rządzącej dzisiaj formacji.
Zaczęło się mniej więcej od wywiadu prof. Zbigniewa Mikołejki, który przywołał figurę Edka, sprytnego i bezwzględnego prostaka z „Tanga” Sławomira Mrożka. Mikołejko dowodził, że władza PiS wywołuje i ośmiela takie postawy, choć zastrzegał, że nie chodzi o klasowość, ale o mentalność, bo Edkiem może być zarówno żul, jak i profesor. Jednak wylała się na niego fala nienawiści, podobnie jak na prezenterkę Agatę Młynarską, która podzieliła się na Facebooku niemiłymi wrażeniami z pobytu nad Bałtykiem. Obojgu proponowano wyniesienie się z kraju, skoro naród się nie podoba. Mikołejko bronił swoich racji, ale Młynarska najwidoczniej się wystraszyła i przeprosiła. Zresztą zaatakowali ją także inni telewizyjni celebryci, z dumą obnoszący się z akceptacją radosnej przaśności. Wyraźnie zmienia się atmosfera, społeczny klimat przyzwalający na „naturalną ekspresję” i nieumiarkowany język.
Trzeba zmienić wszystko
Chamstwo było i jest społecznym faktem. Prostactwo, bezczelność, nieokrzesanie, brak manier, empatii, szacunku dla innych zdarzały się zawsze, i właśnie w walce z takimi cechami stworzono kanony zachowania, mówienia, reguły grzeczności. Miało to poprawiać jakość życia, łagodzić międzyludzkie relacje. Jakoś w końcu funkcjonowały mechanizmy zawstydzania, piętnowania. Chamstwo oficjalnie pozostawało na marginesie, walczono z jego przejawami.
Ale dzisiaj chamstwo przestaje być zwykłym chamstwem, a staje się poważną postawą polityczną. Jest teraz oznaką sprzeciwu i oburzenia na poprzedni porządek, na władzę establishmentu, narzucanie obcych wzorców. Chamstwo, grubiaństwo, brak wychowania i przyzwoitości zostały zaprzęgnięte do ideologicznego projektu. Teraz to jest przejaw szczerości, autentyzmu, nieskrywanych wreszcie emocji. Edek, którego przypomniał Mikołejko, staje się nowym proletariuszem „dobrej zmiany”. On ma szydzić z profesorów, śmiać się z inteligenckich konwenansów, z „eurohomosiów”, z „ciapatych”, z „papieża z Czerskiej” (zaczerpnięte z zaangażowanych forów). Władza nie musi się przyznawać do Edka ani mówić jego językiem (choć potrafi), ale Edek – co wyraźnie widać – jest wliczony do planu jako podwykonawca. Jak to się mogło udać? Są tego głębsze przyczyny.
Słabnięcie elit. Atak PiS i pozostałej radykalnej prawicy na elity III RP ma charakter nie tylko polityczny i ideologiczny, ale także moralny. Chodzi o zanegowanie siły wzorcotwórczej dotychczasowych elit. Jeśli myliły się politycznie, nie mają instynktu narodowego, są z gruntu złe, to zasady, gusty, modele zachowań, hierarchie, jakie proponowały, też się nie liczą. Kryteria chamstwa, grubiaństwa, niedopuszczalnych słów i reakcji są przedstawiane teraz jako klasowe, uzurpatorsko narzucone, a niesłusznie przedstawiane przez elity jako obiektywne. Wzorce, które próbowały one zaszczepić, są traktowane jako przegrana, nieobowiązująca opcja.
W retoryce dzisiejszej władzy widać wyraźnie przeciwstawienie autentycznego, spontanicznego w wyrażaniu wartości i emocji ludu wysferzonym, kosmopolitycznym pseudoelitom. Następuje powrót do korzeni, dowartościowanie „polskiego obyczaju”, autentycznych rytuałów, pierwotnej wrażliwości. Władza zdaje się mówić do Polaków: bądźcie wreszcie tacy, jak chcecie, jacy w głębi duszy naprawdę jesteście, co chcieli zmienić przewrażliwieni na punkcie opinii Zachodu „tak zwani opiniotwórczy inteligenci”. Już można – równanie do zbankrutowanej Europy odwołane.
Na pewno sprzyja temu kryzys tej części świata, ale też postawy części elit III RP. Stale słychać z ich strony: „byliśmy głupi”, „byliśmy ślepi”. Podważane są już nie tylko rzeczywiście błędne, jak się po czasie okazało, decyzje, ale w zasadzie cały dorobek ostatniego ćwierćwiecza, nie tylko ekonomiczny, ale także kulturowy i prawny. Wprost stwierdza się, że nie ma powrotu do dawnych czasów, że trzeba zmienić wszystko. To totalne samobiczowanie się tylko potwierdza diagnozę prawicy, że elity się kompletnie posypały, straciły pewność siebie, nie mają zatem żadnej moralnej siły, aby cokolwiek proponować w jakiejkolwiek dziedzinie. Widać zatem specyficzną, bo politycznie manipulowaną, „zemstę prowincji” na metropoliach, jej gustach, regułach, kodeksach zachowań, życiowych priorytetach.
W optyce siły rządzącej to prawdziwie polska prowincja daje popalić skostniałej, pełnej kompleksów wobec Zachodu, inteligenckiej elicie. Nawet Grzegorz Schetyna, lider Platformy Obywatelskiej, powiedział niedawno w wywiadzie dla „Do Rzeczy”, że wyborów nie wygrywa się na Wilanowie, ale w Końskich. To dowód jego pragmatyzmu, ale też jeszcze jedno potwierdzenie zwycięstwa polskiej prowincji, którą wykorzystuje i pobudza do swoich celów PiS. I tego, że metropolie znalazły się w marazmie i zagubieniu. Przy czym rzecz należy widzieć nie tylko geograficznie, także sieciowo, choćby w internecie, gdzie erupcja chamstwa jest największa. Ono zyskało narzędzie i przestrzeń dla swojej ekspresji, mogło bezkarnie zaatakować dominujące do tej pory hierarchie, wartości i obyczaje.
Racja jest po stronie PiS
Odrzucenie politycznej poprawności. O konieczności takiego odrzucenia politycy PiS mówią bardzo często. To zatem, co jest niesłusznie nazywane chamstwem, w istocie jest prawdziwie demokratyczną wolnością słowa. Wreszcie można mówić otwartym tekstem: że się nie lubi obcych, że gej to jednak pedał, że kara śmierci by się przydała, że papież nie jest w porządku, że najlepsze miejsce kobiety jest w domu, że Polacy są bez skazy. Poprawność polityczna, stworzona po to, by nie ranić uczuć innych, jawi się teraz jako kaganiec nałożony na spontaniczną ekspresję obywateli, którzy mają prawo mówić, co naprawdę myślą. Jeśli to jest krzywdzące, grubiańskie, chamskie, niesprawiedliwe, to trudno, trzeba się z tym zmierzyć, bo tak myślą ludzie.
Klasyczny przykład takiego myślenia widać w niedawnym wywiadzie z Piotrem Gursztynem, dyrektorem kanału TVP Historia, który zapytany w „Kulturze Liberalnej” o wypowiedzi minister Anny Zalewskiej, niepotrafiącej przyznać, kto dokonał mordu w Jedwabnem, odpowiada: „Strona liberalno-lewicowa może narzucać swoje zdanie, ale nie może nie uwzględniać faktu, że duża część opinii publicznej nie zgadza się z jej interpretacją. Możemy uznać, że ci ludzie się mylą, są jednak przekonani do swoich racji. Polityk musi uwzględnić ich wrażliwość. Jeśli Anna Zalewska zacznie głosić poglądy liberalne w tej kwestii, to przestanie reprezentować dużą część wyborców. Pojawi się wtedy nowy polityk, który ich będzie reprezentował. Pani minister Zalewska, znając wrażliwość części Polaków na te tematy, migała się od odpowiedzi”.
Z tej dość w sumie niesłychanej odpowiedzi jasno wynika, że udział Polaków w zbrodni w Jedwabnem to „liberalna interpretacja” i że „wrażliwość” tych, którzy negują tę historyczną prawdę, musi być publicznie reprezentowana. Można rozumieć, że Gursztyn takie nowe interpretacje będzie w rządowej telewizji pokazywał. Jego rozumowanie prowadzi do absurdalnych wniosków. A co zrobić na przykład z antysemityzmem, który ma swoich wyznawców? Także uszanować tę „wrażliwość”?
To tylko pozornie odległy przykład, bo jest to kwintesencja odrzucenia już nie tylko poprawności politycznej, ale także faktów, jeśli lud życzy sobie inaczej. W przestrzeni publicznej może się więc pojawić równoprawnie każda opinia, nawet najbardziej absurdalna, ponieważ stoi za nią jakaś grupa obywateli. Prawda może być głosowana tak samo jak ustawa. Obowiązuje większość. Najlepiej wyraził to ostatnio sam prezes Kaczyński, mówiąc, że całkowita racja jest po stronie PiS i jeśli będzie trzeba, umocni się ją ustawowo. Kiedy nie ma już kryterium prawdy materialnej, zanikają także hamulce w ocenach. Ośmielony takim stanem rzeczy suweren może powiedzieć, co naprawdę myśli, w takim języku, jaki uważa za stosowny, i dostanie brawa za odwagę.
To jest zresztą cały system, który można nazwać realizacją prawa do chamstwa. To wzywanie do walki o swoje, przy czym ci inni są całkowicie obcy, są wrogami, których trzeba unicestwić. Takiej walce służy propaganda i ideologia, polityka historyczna i kulturalna. Polityka wstydu ma być zastąpiona polityką bezwstydu, a cham może lecieć wysoko, bo mu doczepiono skrzydła. Chamstwo zostało uwznioślone, zalegalizowane politycznie i spotyka się z chamstwem, które nadawane jest z góry przez polityków. Bo w polityce nawet najwyższych szczytów i organów od dawna brutalizacja przekroczyła kiedyś jakoś szanowane granice. Tak oto wytworzył się samonapędzający się mechanizm wulgaryzacji życia publicznego.
Wszystkie wskaźniki mierzące nastawienia Polaków do obcych (w tym uchodźców), do innych narodów, ale także Polaków do Polaków po 1989 r. zasadniczo poprawiały się, były powody do zadowolenia. Obecnie wskaźniki te wyraźnie cofają się, w Polakach jest coraz więcej nietolerancji, ksenofobii i nieufności, co jest jednym z dowodów na psucie świadomości społecznej przez celowe pobudzenie polityczne oraz inwazję chamstwa w głównym nurcie polityki.
Powrót na Wschód. Wydaje się, że PiS i jego prezes dobrze wyczuli specyficzne zmęczenie części Polaków Zachodem, jego prawnymi, kulturowymi i cywilizacyjnymi regułami. Przez wiele lat po 1989 r. trzeba było równać do Europy, przyswajać wypracowane tam kodeksy, normy, konwencje, styl życia, priorytety. A klasa średnia, udręczona kredytami, zapędzona do ciężkiej korporacyjnej pracy, próbująca sprostać nowym wyzwaniom, tej nieznanej wcześniej rywalizacji, w dużej mierze zaczęła oddawać pole. Nie stała się nową elitą, na wzór dawnych inteligenckich środowisk, nie dała rady formacyjnie i intelektualnie. Odsunęła się od polityki w nadziei, że ta jej nie dopadnie, co jest oczywiście nieprawdą. W to miejsce wszedł ponownie żywioł pierwotnego polskiego kapitalizmu – drobny przemysł, hurtownie, komisy, usługi, rodzinno-towarzyskie sieci powiązań, zakładziki, te słynne małe i średnie przedsiębiorstwa, o których przez lata mówił PiS i tam szukał poparcia.
Dla dobra narodu
Kaczyński ogłosił w istocie wielki odwrót od Zachodu w kierunku swojskości, małego rodzinnego biznesu, socjalnych prezentów. Wyraźnie ma własną wizję Polski terenowej, nawet jeśli nie jest ona do końca prawdziwa, bo kraj poza dużymi miastami też się bardzo w ostatnich dekadach zmienił, odbiega od łatwych stereotypów, wiele tam nowoczesności i postaw proeuropejskich. Kaczyński powrócił jednak do dawnych wyobrażeń, sięgnął najniżej, jak mógł. Postawił nie na opiniotwórczość elit, ale na porozumienie klanowe, lokalne, na tę specyficzną, niezmienną od lat Polskę szwagrów. Ale warunek akceptacji tego planu przez odbiorców – jak się najwyraźniej zdawało szefowi PiS – był jeden: nie będzie tej Polski zmieniał, nie będzie kazał powściągać języka, miarkować poglądów, dostosowywać do narzucanych kulturowych wzorców. Przeciwnie, będzie tę swojskość uwznioślał, stymulował, hodował, dodawał jej racji i znaczenia. Dość pouczania i zmieniania, stawiania nadmiernych wymagań. Wiedział, że na taki paradygmat wielu się złapie.
Marek Magierowski, znaczący urzędnik u prezydenta Dudy, znowu w „Kulturze Liberalnej”, powiedział: „Przez lata rządów Platformy Obywatelskiej Donald Tusk i Radosław Sikorski chcieli za wszelką cenę, nie patrząc na konsekwencje, wejść na europejskie salony. Chcieli, żeby Polska grała w pierwszej lidze, nawet na jednym z ostatnich miejsc pierwszej ligi europejskiej, nie zaś żeby była przywódcą regionu. (...) Kiedyś pewien ważny polityk i znawca spraw międzynarodowych, (...) powiedział mi, że Tusk bardzo chciał z nas zrobić kraj nordycki. (...) Chciał pokazać, że jesteśmy jak Niemcy, Holandia czy Luksemburg – zdrowym gospodarczo krajem północy”. A teraz kim mamy być? – pyta dziennikarz. Magierowski odpowiada: „Mój rozmówca stwierdził, że jesteśmy i zawsze będziemy krajem Wschodu. Nie w sensie pejoratywnym, ale kulturowym. Po II wojnie światowej Polska drastycznie została przesunięta na Zachód. Razem z Kresami utraciliśmy jednak nie tylko kawał naszego terytorium, ale też kawał naszego mózgu, pamięci i mentalności. (...) Nie możemy nagle ubrać się w strój holenderskiego kalwinisty i twierdzić, że teraz jesteśmy krajem nordyckim – oszczędnym, rozsądnym, zimnokrwistym”. Ta wyraźnie widoczna tęsknota za wschodnią mentalnością przeciwstawioną oszczędności i rozsądkowi to jedna z najbardziej szczerych deklaracji płynącej z obozu dzisiejszej władzy.
Wschodniość, przaśna swojskość, nieufność wobec obcych i dziwnych, wolność mówienia najbardziej nieprzyjemnych rzeczy, obrażanie wrogów bez żadnych limitów, bo tego wymaga dobro narodu – to główne cechy nowego chamstwa, uświęconego i usprawiedliwionego. Mającego głębokie korzenie w dzisiejszej, politycznie sterowanej, społecznej świadomości. Oczywiście rządząca prawica zawsze w takich przypadkach powołuje się na przejawy grubiaństwa z drugiej strony, na „przemysł pogardy”, na szyderstwa, rzekome demonstrowane przez przeciwników poczucie wyższości. Jednak tylko w przypadku rządzącej formacji grubiaństwo jest tak silnie umocowane w całym ideologicznym planie, dopuszczane jako całkowicie uprawniony środek walki, w przekonaniu, że konwenanse służą dawnym elitom. Jak w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, na każdy prawdziwy lub domniemany pretekst z drugiej strony drużyna PiS reaguje z atomowym naddatkiem, ustawiając się przy tym w roli skrzywdzonego „skandalicznymi atakami”.
Platforma, kiedy popełniała rozmaite ekscesy, głupstwa, niegodziwości i świństewka, miała jeszcze czasami poczucie wstydu, potrafiła się wycofać, nie brnęła, nie twierdziła, że chamstwo jest generalnie dobrym sposobem na niszczenie przeciwnika. Może także dlatego, że nie miała poczucia misji, która wszystko usprawiedliwia. PiS wyraźnie ma takie poczucie. Dlatego choćby niesłychane wystąpienia Krystyny Pawłowicz, obraźliwe występy Jana Pietrzaka („Petru – cymbał”, „zardzewiała pudernica Senyszyn”, „Kupa Wojewódzki”, „wszy i mendy” – wyborcy Niesiołowskiego, Niemcy to „szkopy”, Rosjanie – „kacapy”), szmatławe wpisy na prawicowych forach, wysunięty środkowy palec posła PiS, nie są pojedynczymi wybrykami, ale elementami wielkiej mentalnej zmiany, w którą ta partia wciąga dużą część społeczeństwa.
Jakby mówiła: tak, teraz możecie robić wszystko, my wam to wybaczamy, bądźcie sobą, jesteście solą ziemi, to wasza intuicja jest słuszna. Jeżeli jesteście uprzedzeni, to na pewno jest tego powód, jeśli nieufni, to też nie bez przyczyny. Nie zdobyliście wykształcenia, bo widocznie nie mogliście. Nie macie dobrej pracy, bo zakłady rozkradziono. Jest wam źle, bo jesteście uczciwi. Ale my wam pomożemy, krzywdy wyrównamy, pozwolimy się zemścić. Tylko nie zmieniajcie się, bo stracicie tożsamość. To wszystko jest dodatkowo ubierane w patriotyczno-religijny sztafaż i w ten sposób betonowane być może na lata.
Politycznego chama można zwalczyć tylko politycznie. Edek będzie się panoszył, dopóki silny będzie jego patron.