Kraj

ONR (i prezydent) w godzinie W

Marsz ONR w rocznicę powstania to bezczeszczenie historii

Agencja Gazeta
W kolejną rocznicę wybuchu powstania warszawskiego w stolicy manifestowali narodowcy spod znaku ONR. Absurd gonił absurd. Co gorsza, w wizji historii sekunduje im Andrzej Duda.

Uczestnicy demonstracji już samym szyldem nawiązali do przedwojennego Obozu Radykalno-Narodowego. Ba, szczycą się z nim ideowym pokrewieństwem. Nigdy dość powtarzać, że była to organizacja ostentacyjnie faszyzująca i agresywnie antysemicka (z fizycznymi napadami jej bojówek na Żydów włącznie) – co znamienne zarówno wobec późniejszej okupacji hitlerowskiej, jak i Zagłady. Już takie wzorce dowodzą umysłowego niedorozwoju i etycznego bandytyzmu – a w niektórych przypadkach także politycznego cynizmu.

Wśród wznoszonych okrzyków były odwołujące się do konceptu Polak katolik (na przykład: „Orzeł biały to symbol naszej wiary”) – i sprzeczne choćby ze świeżo głoszonym nad Wisłą posłaniem papieża Franciszka. Były ryki doraźnie polityczne („Nie pomoże moc Michnika, my rządzimy na ulicach”) – nawiązujące wszelako do znanych z przeszłości, antysemickich właśnie, stereotypów w rodzaju „Nasze ulice, wasze kamienice”.

Były idiotyzmy – choćby z racji kompletnego zafałszowania historycznych faktów – typu na poły kibolskiego (bo po części to to samo towarzystwo) „Biało-czerwone to barwy niezwyciężone”. Równie zasadne wydawało się skandowanie „To jest honor dla mężczyzny, oddać życie za ojczyznę”. Albo też niby przypominające ducha powstania, ale mogące mieć też wydźwięk współczesnego wezwania „Jedna kula, jeden Niemiec”. Usłyszeć można było wreszcie popularne ostatnio „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” i „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”.

Marsz zakończył się na placu Krasińskich. Tak się składa, że to jakieś 300–400 metrów od kamienicy na ul. Freta 26, gdzie 26 sierpnia 1944 r. od wybuchu lotniczej bomby zginęła większość członków Komendy Głównej, też walczącej w postaniu Armii Ludowej. Uczestnicy marszu tymczasem bez wątpienia uznają ją za komunistyczną agenturę – i znieważają swoim wyciem.

Więcej, podobnego bezczeszczenia historycznej pamięci – i poległych uczestników powstania – dopuścił się w rocznicę powstania prezydent RP. Otóż w firmowanym przez siebie przemówieniu (a odczytanym dzień wcześniej na tymże samym placu Krasińskich przez wysłannika swojej Kancelarii) wśród tych, którzy „pomimo różnic ideowych (…) stanęli do walki razem, zjednoczeni ponad podziałami politycznymi”, wymieniał narodowców (jakoś tak na pierwszym miejscu) i socjalistów, syndykalistów i chadeków, konserwatystów i liberałów. Nie wspomniał słowem o komunistach właśnie (ani też o Żydach – choćby bojowcach ocalałych z powstania w getcie, którzy rok później stanęli do walki w powstaniu wybuchłym po aryjskiej już stronie stolicy).

Jeśli przeoczenie wynikło z ignorancji, to mamy do czynienia z żenadą. Jeśli zaś – co zdaje się bardziej prawdopodobne – nie było przypadkiem, to stanowi kolejny dowód bezceremonialnego rozgrywania dziejowej tragedii.

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama