Obiecuje nam wydłubanie tej jankeskiej zakały i wyrwanie tego brukselskiego skrzepu z narodowej debaty publicznej. Wszystko wolno i żadnych ustaw o mowie nienawiści! Hura! Panie Prezesie! To teraz będzie już można powiedzieć, że „prostaki bez matury głosują na pisiory”? Albo „katofaszyzm jak rak zżera Polskę”? Na pewno? A może będzie można tylko powiedzieć, że „lesby i pedały do leczenia”, a „Tusk na szubienicę”? Czy na pewno Pan Prezes nie żartuje? Żadnego immunitetu chroniącego dobrą sławę Lecha Kaczyńskiego? Jana Pawła II? Będzie można w czasach Dobrej Zmiany jechać po nich jak po Komorowskim i Wałęsie? I nic za to nie będzie grozić urzędnikowi, nauczycielowi, uczniowi? No, trzymamy za słowo szanownego Pana Prezesa.
A tak na serio, to już tylko w najbardziej zapadłych dziurach białego południa USA gadają takie bzdury jak w PiS. Bo kto tam już coś wie o życiu społecznym, ten rozumie, że jakieś słownictwo i unormowania języka debaty publicznej są konieczne, jeśli nie ma w niej zapanować powszechna nienawiść.
W każdej dziedzinie życia panują jakieś obyczaje, które wyznaczają granice naszej wolności. Można iść po ulicy prawie nago, ale jednak nie całkiem. Można urządzić huczną imprezę, lecz o pewnej godzinie trzeba się uciszyć, bo sąsiedzi mają prawo do spokoju. To samo dotyczy debaty publicznej, występów w mediach czy wypowiedzi polityków. I tu panują pewne reguły, dzięki którym jakiś ład i porządek zastępują dzikość. Porządek gwarantujący, że wszyscy będą mogli czuć się bezpiecznie. Słowa obraźliwe, poniżające, dyskryminujące to bezpieczeństwo niweczą. Nie ma racjonalności i sprawiedliwości tam, gdzie bezkarnie latają kalumnie, inwektywy, pomówienia i szyderstwa.