„Traktuję ten wynik jako akt zaufania i upoważnienie, żeby być rzeczywistym szefem wielkiego obozu zmian” – powiedział Jarosław Kaczyński, gdy nieco ponad 99 proc. delegatów na warszawski kongres poparło go w wyborach na szefa partii. Rywali nie miał, siedmiu działaczy było przeciw, jeden się wstrzymał.
Prezes dostał w prezencie kwiaty i ryngraf, na który składali się posłowie. – Chodzili z kopertą w Sejmie, składka po 20 zł. To drogi ryngraf – mówił jeden z parlamentarzystów.
Kaczyński po wyborze podkreślił, że już 26 lat kieruje partią (Porozumienie Centrum plus PiS), co skądinąd nie jest prawdą, bo ostatnim szefem PC był Adam Lipiński, a pierwszym prezesem PiS Lech Kaczyński. „To naprawdę czas bardzo długi. Zastanawiałem się nad tym, czy stanąć do wyborów po raz kolejny. Jeśli Bóg pozwoli, po zakończeniu tej kadencji będzie to 30 lat. Bardzo, bardzo długo” – mówił Kaczyński.
Ale nikt w PiS nie ma wątpliwości, że prezes na żadną emeryturę się nie wybiera i że będzie na czele partii tak długo, jak będzie chciał.
Ministrowie się ociągają
Przemówienie prezesa nie wybiegało aż tak daleko w przyszłość. Była to opowieść o trudnej drodze do władzy, gdy PiS miał rację, ale był nieustannie atakowany w mediach głównego nurtu. „Przez 25 lat byłem przedmiotem obróbki” – pochwalił się prezes. Dodał, że zwycięstwo okazało się możliwe także dzięki temu, że zignorował rady części zwolenników, którzy namawiali do złagodzenia linii np. w kwestii katastrofy smoleńskiej. Z satysfakcją wspomniał, jak przed trzema laty program partii, zamówiony u ekspertów na kongres w Sosnowcu, nie został zaakceptowany przez kierownictwo ugrupowania i media nie zauważyły, że PiS nie przedstawił dokumentu, a jedynie wystąpienie programowe prezesa.