Funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego wkroczyli niedawno do wszystkich urzędów marszałkowskich w kraju. Przez kilka najbliższych miesięcy będą kontrolowali wydatkowanie pieniędzy unijnych. To nietypowa akcja, bo wyspecjalizowanych kontrolerów unijnych funduszy jest już wielu. Zajmują się tym m.in. urzędy kontroli skarbowej, NIK, minister rozwoju, Europejski Trybunał Obrachunkowy.
To klasyczne „trałowanie”, tłumaczą eksperci. CBA ciągnie sieci w nadziei, że coś wyłowi. Nawet jeśli nie będą to przypadki korupcji, nadające się do procesowej obróbki, to może znajdą się punkty zaczepienia do innych akcji. Wśród samorządowców panuje przekonanie, że akcja CBA jest przygrywką do uderzenia w lokalne samorządy, których większość jest w rękach opozycji. Może doprowadzi to do przedterminowych wyborów? W ostateczności coś się przecież znajdzie, choćby do obróbki medialnej, która umocni wiarę wyborców, że rząd musi zrobić porządek, bo w samorządach dzieje się źle.
CIECH na grillu
CBA ma dziś wiele politycznych zadań. Najważniejsze wiążą się ze sprywatyzowanymi spółkami, które już przed wyborami zostały wytypowane przez polityków PiS do odzyskania. Pisaliśmy o tym w POLITYCE już w styczniu („Skarb z odzysku”), wyliczając, kto znalazł się na celowniku: CIECH, Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita, Kopalnia Węgla Brunatnego Adamów, spółka Meble Emilia, Zakłady Górniczo-Hutnicze Bolesław, Polskie Koleje Linowe, PKP Energetyka.
Z większością tych spółek wiąże się jakiś polityczny interes, który sprawia, że są teraz intensywnie grillowane. W przypadku CIECH chodzi o osobę nieżyjącego już Jana Kulczyka, którego luksemburska spółka kupiła kontrolny pakiet akcji.