[Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA 14 lipca 2007 roku]
[...]
Adam Glapiński w wywiadach przeskakuje przez lata 70. i 80. Skromnie napomyka, że chociaż należał do Solidarności, wielkich zasług na tym polu nie miał. – Działał w związku na terenie uczelni, nie krył swoich poglądów, ale nie był kimś ważnym, nie groziło mu internowanie – wspomina ówczesny student SGPiS Jacek Bednarski. – Prawdę mówiąc, imponował nam trochę, był luzakiem, ubierał się młodzieżowo i potrafił z nami rozmawiać bez ściemniania.
Pracę doktorską napisał pod koniec lat 70. Nosiła tytuł: „Metodologiczne podstawy marksistowskiej teorii ekonomii”, co złośliwi czasem mu wytykają. – Nie mają racji – broni kolegi inny doktorant z tamtych lat. – Takie były czasy, takie zapotrzebowanie. A zresztą to dobry temat dla specjalisty od historii myśli ekonomicznej.
Piotr Jachowicz, dzisiaj pracownik naukowy SGH, w latach 80. przyjaźnił się z Glapińskim. – Miał fajne poczucie humoru i dużo charyzmy.
Jeździli razem na narty. Inna uczestniczka tych wypraw Iwona Wysocka zapamiętała kolegę Glapę – tak go nazywano – jako bardzo sprawnego narciarza. – To było zaraz po stanie wojennym. My jeździliśmy na najtańszych polskich deskach, on miał jakieś zagraniczne, trochę mu zazdrościliśmy – wspomina. Jakoś nie zachowała w pamięci ówczesnych politycznych deklaracji przyszłego ministra. On sam opowiadał o swoich politycznych narodzinach, że po prostu w 1989 r. wpadł do kawiarni Niespodzianka na warszawskim pl. Konstytucji (mieścił się tam sztab Komitetów Obywatelskich), i już pozostał. Przylgnął do Jarosława Kaczyńskiego. Szybko został zaakceptowany. Droga do politycznej kariery stała otworem.
Przemysław Hniedziewcz, dzisiaj działacz partii Centrum, wtedy współtwórca Porozumienia Centrum, po raz pierwszy zobaczył Glapińskiego na jednym z założycielskich spotkań PC. – Miał modny kucyk z tyłu głowy i koszulę wypuszczoną na spodnie, ale szybko zdobył wśród nas autorytet, bo wstyd przyznać, ale ekonomistów to nam wtedy brakowało. Mieliśmy o gospodarce dość blade pojęcie – opowiada. Do dzisiaj zachował o Glapińskim dobre zdanie. – W PC od początku trwały spory, czy mamy być partią wodzowską, czy otwartą. Adam, chociaż był lojalny wobec Jarosława Kaczyńskiego, starał się ludzi obu opcji jednoczyć.
Początkowo wiązano go w PC z frakcją liberałów, ale kiedy ci wyszli z partii Kaczyńskiego i zasilili KLD, on pozostał z szefem. Krytykował Balcerowicza, wyraźnie chciał po zmianie rządu zająć jego miejsce. Taka postawa opłaciła się. Kiedy w 1991 r. powołano gabinet Jana Krzysztofa Bieleckiego, z ramienia koalicyjnego PC objął resort budownictwa. Dla Porozumienia Centrum przydział takiego ministerstwa był policzkiem, liczono na więcej. Glapiński zasłynął potem z krytyki gospodarczego programu własnego rządu. Jego z kolei krytykowano za stagnację w budownictwie. Prawdę mówiąc, krytyka była zasłużona, ale trudno było oczekiwać rewolucji od człowieka, który na sprawach budowlanych po prostu się nie znał.
Lesiak wiedział, nie powiedział
Niczym diabeł od święconej wody Adam Glapiński ucieka od sprawy FOZZ (Bankowy Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, z którego wyprowadzono setki milionów złotych). Zaprzecza jakimkolwiek swoim związkom z tą aferą. W 2001 r., pytany przez niżej podpisanego, czy znał szefa FOZZ Grzegorza Żemka, odpowiedział: – Nie znałem nikogo związanego z FOZZ.
Dowody i zeznania kilku osób świadczą, że mija się z prawdą. Grzegorz Wójtowicz, były prezes NBP, w zeznaniach składanych w sprawie FOZZ w październiku 1991 r. (przed prok. Wiesławem Warchołem), oświadczył: „Otrzymałem pytanie od ministra W. Włodarczyka i min. A. Glapińskiego, czy interesuje mnie G. Żemek jako wiceprezes NBP”. Nie interesowała go ta kandydatura. Podobnie zeznał przed sądem rozstrzygającym sprawę FOZZ. Sam Żemek na tym procesie ujawniał swoje kontakty z liderami PC. Twierdził też, że korzystali z pieniędzy, jakie im przekazywał za pośrednictwem Janusza Heatcliffa Pineiro-Iwanowskiego. Wymieniał Glapińskiego. Uważna analiza tych zeznań (także zmarłego przed paroma tygodniami Anatola Lawiny, który tę sprawę badał z ramienia NIK) każe trochę inaczej spojrzeć na rewelacje Janusza Iwanowskiego i na przesłanie, okrzyczanego jako hańbiący, filmu „Dramat w trzech aktach”.
Jako minister budownictwa Glapiński nie tylko, co zeznał Wójtowicz, polecał Grzegorza Żemka do NBP, ale prowadził korespondencję z jego firmą Beepol-Aruba. Dotyczyła pomysłu budowy w Polsce 5 tys. domków jednorodzinnych za pieniądze amerykańskie (firma ABI z Chicago). W tej samej sprawie miał kontaktować się z ministrem Glapińskim Edward Mazur, polski biznesmen z Chicago. Ten sam, który dzisiaj jest ścigany listem gończym pod zarzutem zlecenia zabójstwa gen. Papały. Tak twierdzi w swojej książce Janusz Pineiro-Iwanowski. Glapiński zaprzecza, a Mazur z wiadomych powodów milczy. Ale listy w sprawie domków, adresowane do Beepol-Aruba i izraelskiego agenta FOZZ Ariela Golsteina, zachowały się. Pisane są na firmowym blankiecie ministra gospodarki i budownictwa, noszą podpis ministra. Wyraża on zainteresowanie propozycją, gotów jest do kooperacji i wyraża zadowolenie, że z tak szacownymi osobami może powstać interesujący program budownictwa mieszkaniowego.
Ale program nie powstał, bo pod koniec 1991 r. rząd Bieleckiego rozwiązano, a w kolejnym, pod wodzą Jana Olszewskiego, Glapiński objął resort współpracy z zagranicą. Budownictwo przestało go zajmować. Przystąpił do rozdawania koncesji. W tym czasie Grzegorz Żemek już siedział. Pineiro przebywał za granicą. Było za to głośno o związkach działacza PC Macieja Zalewskiego z aferzystami z Art-B.
Aż się przedawni
Kiedy w 2001 r. Adam Glapiński mówił „Polityce”, że wiązanie jego partii i osoby z FOZZ to prowokacja płk. Jana Lesiaka, rozmijał się trochę z wersją Jarosława Kaczyńskiego. Ten twierdził, że za atakiem stoi nie UOP, ale Wojskowe Służby Informacyjne. Jan Lesiak zaś, pytany przez nas, czy to on wysłał do PC Pineirę, oświadczył: – Nie znałem pana Pineiro. Mieliśmy wtedy sygnały, że do Ministerstwa Współpracy z Zagranicą wpływają łapówki. Podjęliśmy próby udowodnienia tego procederu, ale bezskutecznie. Nie zdołaliśmy zebrać materiałów procesowych.
Rzecz jasna, oświadczenia Lesiaka sprzed 5 lat można uważać za kłamliwe, bo już wtedy wiedział, jakie ciążą na nim zarzuty. Ale warto wrócić do sytuacji z 1992 r. Po upadku rządu Olszewskiego tworzono gabinet Hanny Suchockiej (nie udało się stworzyć rządu wcześniej desygnowanemu Waldemarowi Pawlakowi). PC, którego działacze dzisiaj twierdzą, że zamach na Olszewskiego był hańbą polskiej demokracji, wtedy było gotowe przystąpić do nowej koalicji. Warunek brzmiał: dla Adama Glapińskiego teka wicepremiera, a przynajmniej ministra współpracy z zagranicą. Hanna Suchocka postawiła weto. Brzmiało to trochę jak „nie, bo nie”, powodów nie ujawniała. – Miała chyba informację, że wobec niego jest prowadzone jakieś poważne postępowanie, którego ujawnienie uderzy w cały rząd – mówi Jan Rokita, wówczas bliski współpracownik Suchockiej, szef Urzędu Rady Ministrów. Postępowanie mogło dotyczyć nie tylko koncesji, ale także FOZZ i częściowo związanej z PC spółki Telegraf, w której udziały wykupiły państwowe firmy. Ujawniane dzisiaj dokumenty z szafy Lesiaka, kiedy dotyczą dokumentów podpisanych na przykład przez Miodowicza, są jawne w całości, ale kiedy mowa o Glapińskim, ABW zaciemnia liczne fragmenty.
Adam Glapiński zeznając przed orlenowską komisją śledczą nie krył rozgoryczenia, że jego osobę otacza sieć podejrzeń. Proces przyznawania koncesji był czysty jak łza, twierdził. Nie ja nadzorowałem ten odcinek, ale wiceminister Michał Frąckowiak. Warto więc przypomnieć, że Frąckowiaka na wiceministra ściągnął Adam Glapiński, byli kolegami z SGPiS (SGH). Kiedy rząd się rozleciał, były już wiceminister Frąckowiak podjął pracę w charakterze dyrektora oddziału w firmie SOLO (tej, której wcześniej przydzielił jedną z pierwszych koncesji). Specjalnie dla niego utworzono warszawską filię spółki. Później SOLO zmieniło nazwę na DUO i zostało przejęte przez słynną firmę J&S. Po latach, już pod rządami AWS, Frąckowiak wrócił na krótko do władzy, został prezesem Nafty Polskiej.
Chociaż media typowały, że po dojściu w 2005 r. PiS do władzy w rządzie znów pojawi się Adam Glapiński, nie wrócił do czynnej polityki. Jest profesorem nadzwyczajnym w zakładzie Historii Myśli Ekonomicznej SGH, prowadzi wykłady, egzaminuje. Media ujawniły, że to m.in. on pomagał tworzyć listę kandydatów na stanowiska w spółkach Skarbu Państwa. – Jestem patriotą mojej uczelni – mówi były rektor SGH, a dzisiaj senator z ramienia PO prof. Marek Rocki. – Na liście kandydatów do spółek znaleźli się przede wszystkim naukowcy od nas. Muszę więc pochwalić Adama Glapińskiego, że tak promuje Szkołę Główną Handlową.
Na studenckim forum internetowym „Proferencje” (ocenia się tam profesurę SGH) przeważają pozytywne, a nawet entuzjastyczne opinie o Glapińskim. Na przykład: „Genialny przedmiot. Nie pojawiłem się ani razu na wykładzie, profesora na oczy nie widziałem, napisałem referat na trzy strony, wysłałem mailem i mam 5”. Albo: „Pan Glapiński jest zwolennikiem PiS (chociaż nie daje tego po sobie poznać), ale można mu wybaczyć, bo wykład naprawdę ciekawy”. Inna wypowiedź: „Łatwo aż boli! Pytania właściwie te same, na zaliczenie wystarczy znać 2 z 3 rozdziałów książki o Schumpeterze (habilitacja prof. Glapińskiego – przyp. aut.), profesor nie stawia innych ocen niż 4,5 i 5,5, nie mają się one nijak do wiedzy”.
Nie wiadomo, dlaczego Adam Glapiński nie wrócił do gry politycznej wraz z PiS, nie objął ważnych urzędów. Niektórzy podejrzewają, że pozostał na bocznym torze, bo pod koniec lat 90. nie był wystarczająco cierpliwy, nie tworzył wraz z braćmi Kaczyńskimi PiS, ale zgłosił akces do ZChN. Jan Maria Rokita ma inny pogląd: – Powiem metaforycznie, pan Y. (tu pada imię i nazwisko – przyp. aut.) dostał nominację na funkcję publiczną, bo zarzuty, jakie go dotyczyły, uległy przedawnieniu. Pan Glapiński wciąż czeka w rezerwie.