Bo te starsze są najczęściej skrzyżowaniem norm interesu danej korporacji z listą typowych grzechów, które narażają korporację na kłopoty wizerunkowe i nie tylko. Wyglądało to niezbyt poważnie i z moralnego punktu widzenia dwuznacznie, przeto z czasem stare kodeksy zastępowano i nadal zastępuje się nowszymi, w których korporacyjny egoizm trochę się maskuje, a za to bardziej dopuszcza do głosu względy istotnie etycznej natury.
Z wielką satysfakcją obserwuję ten proces kodeksowego dojrzewania w różnych dziedzinach, a nawet czasami wtrącę trzy grosze od siebie. Wciąż jednak jest wiele zawodów kodeksowo zacofanych. Myślałem, że może należy do nich zawód historyka. Nic bardziej mylnego. Istnieje organizacja Network of Concerned Historians, na której stronie internetowej można znaleźć pokaźny zestaw krajowych kodeksów etycznych dla historyków. Niestety, polskiego brak. Czyżby naszym historykom nie dostawało świadomości moralnej? A może są tak świetni, że nie potrzebują żadnego kodeksu?
Oj, chyba potrzebują, zwłaszcza w czasach gdy budzą się demony „polityki historycznej”. Na zachętę do dalszej pracy nad polskim kodeksem etycznym historyka rzucam kilka uwag wstępnych. Polecam je zwłaszcza historykom z pewnej dziwnej i jedynej w swoim rodzaju instytucji śledczo-naukowej, w której historycy łacno stają się prokuratorami, a prokuratorzy imają się rzemiosła historyka. Chociaż, jeśli pomyśleć o tym z otwartą głową, to czy coś byłoby nie tak, gdyby na zapleczu rzeźni właściciel urządził restaurację wegańską? Kwestia do dyskusji. Tymczasem moje kodeksowe prolegomena byłyby następujące:
I. Niczego nie zatajaj, niczego nie przemilczaj ani nikogo nie wybielaj z jego win.