Minister środowiska pozwala na zwiększoną wycinkę w Nadleśnictwie Białowieża. Dla Jana Szyszki, podzielającego pogląd, że obecny wygląd Puszczy Białowieskiej jest przede wszystkim dziełem rąk ludzkich, „inżyniera ekologiczna” ma być jedynym sposobem na ochronę puszczańskiej różnorodności, niszczonej przez owady i ekologów. Dla zwolenników zostawienia Puszczy samej sobie Wielki Piątek 2016 r. był czarnym dniem polskiej przyrody.
Decyzja została ogłoszona w poetyce niezrozumiałej dla osób niezwiązanych z gospodarką leśną. Minister godzi się bowiem, by w Nadleśnictwa Białowieża (w Puszczy działają trzy nadleśnictwa) wyciąć w latach 2012–21 w sumie do 188 tys. m sześć., gdy wcześniejsze plany przewidywały znacznie mniejszy limit, na poziomie 63,4 tys. m sześć. Dla ułatwienia: bardzo duży świerk to kilka metrów sześciennych drewna.
Naukowe uzasadnienie wycinki jest wątłe. Minister, który ma głos decydujący w sprawie ochrony Puszczy, podpisał właśnie z dyrektorem Lasów Państwowych „Program dla Puszczy Białowieskiej jako dziedzictwa kulturowo-przyrodniczego”.
Minister z dyrektorem powołują się tam na niedawną konferencję naukową o Puszczy, zorganizowaną przez resort Szyszki: wszyscy uczestnicy spotkania zgadzali się, że koniecznie ciąć trzeba, a twierdzeń przeciwstawnych nie podnoszono.
Choć trzeba przyznać, że minister obiecuje nie ciąć w odrębnym od nadleśnictwa Białowieskim Parku Narodowym i proponuje eksperymentalne pozostawienie tylko jednej trzeciej części tzw. lasu gospodarczego bez ingerencji drwali. Przy czym, jak to u ministra Szyszki, zapowiedzi są mgliste i wciąż nie wiadomo, które fragmenty będą oszczędzone, a gdzie i kiedy zacznie się wycinanie.