W sporze z Trybunałem Konstytucyjnym PiS zrobiło i powiedziało wiele. Usłyszeliśmy, że sędziowie są leniwi, że dużo zarabiają, że mają ogromne emerytury. Najdalej jednak poszedł europoseł PiS Janusz Wojciechowski, który prezesowi Andrzejowi Rzeplińskiemu pogroził aresztowaniem, jeśli ten nie dopuści do orzekania sędziów, których wybrał Sejm i zaprzysiągł prezydent. W styczniu Trybunał poszedł na częściowy kompromis, dopuszczając do orzekania dwóch z pięciu sędziów wybranych przez posłów PiS. W praktyce niewiele to zmieniło, pat trwa nadal – sędziowie Trybunału pracują, ale nie wydają wyroków, bo najpierw muszą zdecydować, na podstawie której ustawy mają orzekać.
Decydująca bitwa tej wojny właśnie się rozgrywa. Trybunał będzie rozstrzygał o konstytucyjności grudniowej nowelizacji ustawy o nim samym. Ustawa, która w praktyce go paraliżuje, odmawia mu zarazem prawa do jej zbadania, zanim nie rozstrzygnie wszystkich starszych wniosków.
– Konflikt sądu konstytucyjnego z władzą wykonawczą jest naturalny i występuje w wielu krajach. Nienaturalnie ostra jest w Polsce jego forma. Nie używam sformułowań typu „zamach stanu” czy „dyktatura”, ale obóz rządzący wszedł na złą drogę – mówi POLITYCE była sędzia TK Ewa Łętowska.
Ciężar wojny z PiS wziął na siebie Rzepliński; pozostali sędziowie raczej unikają mediów. Prezes czasem mówi zresztą za dużo, co przyznają nawet jego obrońcy. – Niektóre medialne wypowiedzi Rzeplińskiego wykraczają poza ramy sędziowskiej powściągliwości, ale ostre ataki na niego go usprawiedliwiają – mówi były sędzia Trybunału i natychmiast prosi, by go nie cytować.
Z ziemi chłopskiej
Co zabawne, z takim życiorysem i poglądami Rzepliński mógłby być bohaterem PiS. W PRL działacz opozycji, w III RP zdecydowany zwolennik lustracji, współtwórca ustawy o IPN, przeciwnik liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, sceptyczny wobec formalizacji związków partnerskich. Rok temu zaatakowała go lewica; Wiktor Osiatyński żądał nawet jego dymisji, gdy w 2015 r. przyjął papieski medal za zasługi dla Kościoła. No i żadne z niego resortowe dziecko, rodzice byli rolnikami spod Ciechanowa.
Co więcej, Rzepliński jest kolegą Jarosława i Lecha Kaczyńskich z jednego roku na Wydziale Prawa UW. Należał wprawdzie do PZPR, ale akurat to prezesowi PiS niespecjalnie przeszkadza – inny kolega ze studiów z przeszłością w PZPR Wojciech Jasiński został szefem Orlenu, a peerelowski prokurator Stanisław Piotrowicz był twarzą PiS na wojnie z Trybunałem.
Rzepliński urodził się w Ciechanowie w 1949 r. Jego rodzice prowadzili gospodarstwo rolne w niedalekiej wsi, a on wychował się w mieście u babki. Matka mówiła do niego „generale” – chciała w nim wyrobić przekonanie, że jest panem swojego losu i może wiele osiągnąć.
W 1967 r. przyjechał na studia do Warszawy. Poza braćmi Kaczyńskimi był na roku z Bogusławem Wołoszańskim i Markiem Safjanem, z którym się zaprzyjaźnił. Jego pasją była kryminologia. Po studiach wybrał aplikację prokuratorską, doktorat robił w Instytucie Nauk Prawnych PAN, następnie (w 1975 r.) zaczął wykładać w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pracuje do dziś.
Na studiach poznał przyszłą żonę Irenę, wzięli ślub zaraz po obronie magisteriów. Ich małżeństwo mogło uchodzić za mezalians – ona pochodziła z tradycyjnej rodziny inteligenckiej, on z chłopskiej. Dziś Irena Rzeplińska jest profesorem prawa w Instytucie Nauk Prawnych PAN.
Na początku lat 70. Rzepliński wstąpił do PZPR, ale po kilku latach, tuż przed wybuchem stanu wojennego, odszedł z partii. Jeszcze w 1980 r. zaczął współpracować z opozycją – został ekspertem Obywatelskiego Centrum Inicjatyw Ustawodawczych Solidarności. Dwa lata później związał się z podziemnym Komitetem Helsińskim, który dokumentował naruszenia prawa po 13 grudnia 1981 r., a następnie (od 1989 r.) z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Zajmował się tam głównie pomocą prawną, był też skarbnikiem Fundacji, a następnie (2000–07) sekretarzem zarządu.
W 1999 r. stworzył w HFPC program pomocy niesłusznie skazanym – Klinika Prawa Niewinność. „Doprowadziłem do tego, że w więzieniach, w każdym pawilonie, na korytarzu wisiała ulotka Fundacji, w której informowaliśmy kryminalistów, że mogą do nas napisać. Naturalnie większość tych osób, które siedzą w więzieniach, uważa się za niewinnych, nawet kiedy są winni jak cholera, ale to nie znaczy, że nie ma tam ludzi, którzy naprawdę są niewinni” – wspominał w publikacji na 25-lecie Fundacji.
– Był niezwykle zaangażowany w pracę, choć robił równolegle kilka innych rzeczy. Współpraca z nim była zaskakująca, zawsze w dyskusjach zadawał pytania, na które wcześniej byśmy nie wpadli. Jego myśli chodziły nieoczywistymi drogami – wspomina Maria Ejchart-Dubois, która pracowała z Rzeplińskim w Fundacji.
W latach 90. współtworzył Kartę Praw i Wolności, która stała się podstawą do drugiego rozdziału przyjętej w 1997 r. konstytucji. W 1998 r. Unia Wolności wystawiła go jako kandydata na generalnego inspektora ochrony danych osobowych, ale zabrakło mu dwóch głosów. Za rządów Jerzego Buzka był doradcą prawnym ministra-koordynatora ds. służb specjalnych Jerzego Pałubickiego. Brał udział w pracach nad ustawą o IPN. Powstanie Instytutu uważa za osobisty sukces. „Taka instytucja należała się setkom tysięcy ludzi, których życiorysy zostały złamane, bo na skutek donosów i inwigilacji nie zrobili kariery jako uczeni, inżynierowie czy lokalni politycy. To dla nich IPN został powołany” – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Rzepliński został też doradcą pierwszego szefa Instytutu Leona Kieresa.
Jego najbliższym przyjacielem był kryminolog prof. Zbigniew Hołda, którego poznał w 1978 r. na konferencji w Poczdamie. Potrafili dyskutować całymi nocami i często się spierali, Hołda miał poglądy bardziej lewicowe. Zmarł siedem lat temu. Gdyby żył, to on byłby dziś głównym wsparciem Rzeplińskiego w obecnym kryzysie. Teraz prezes TK rozmawia najczęściej z Safjanem, ale też z Łętowską. Codziennie dyskutuje z sędziami Trybunału – tymi ze starego składu, wśród których najbliższe relacje ma ze Stanisławem Biernatem.
Opozycja zarzuca Rzeplińskiemu nadmiernie bliskie związki z Platformą. Szef TK się z tym nie zgadza, ale w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w 2011 r. przyznawał, że jego „system wartości konserwatywnego liberała jest bliski systemowi wartości PO”.
Po raz pierwszy kandydatem Platformy na urząd państwowy został w lipcu 2005 r. – miał zostać rzecznikiem praw obywatelskich. Sejm przyjął kandydaturę, ale sprzeciwił się jej zdominowany przez SLD Senat. Rzepliński był wówczas rozżalony, komentował, że przyczyną przegranej są jego prolustracyjne poglądy. Gdy powstawał pierwszy rząd Donalda Tuska, Rzepliński był jednym z kandydatów na ministra sprawiedliwości.
Na sędziego TK wybrali go w grudniu 2007 r. posłowie PO i PSL, przy sprzeciwie PiS i lewicy. Wcześniej, w październiku 2006 r., jego kandydaturę odrzuciła koalicja PiS-LPR-Samoobrona. W grudniu 2010 r. Bronisław Komorowski wybrał go na szefa Trybunału.
W działalności w Trybunale trudno zarzucić mu sprzyjanie Platformie. W niewielu sprawach zaznaczał odrębne zdanie, zbieżne z polityką rządu PO. W 2011 r. nie zgodził się z linią orzeczniczą TK, który uznał za niekonstytucyjne dwudniowe wybory parlamentarne i prezydenckie, które chciała wprowadzić Platforma.
Cień prorządowego nastawienia można było wyczuć, gdy w 2013 r. Rzepliński w dorocznym przemówieniu przedstawiał wizję orzecznictwa. Przyznał wówczas, że Trybunał przy wyrokach bierze pod uwagę spowolnienie gospodarcze i zmniejszenie dochodów budżetowych. Można to było uznać za sugestię, że TK nie będzie zgłaszał zastrzeżeń do antykryzysowych działań rządu.
Zdarzały mu się też wypowiedzi atakujące partię Kaczyńskiego. Po wyborach samorządowych w 2014 r., które PiS i SLD uznały za sfałszowane, Rzepliński mówił, że politycy tych partii próbują wprowadzać anarchię, bo „poczuli krew”.
PiS odbija
Walka o Trybunał rozpoczęła się w czerwcu 2015 r. Posłowie przyjęli wtedy ustawę, która pozwoliła PO i PSL wybrać pięciu sędziów Trybunału, choć kadencje dwóch z nich kończyły się już po rozpoczęciu prac kolejnego Sejmu.
Projekt powstał w Trybunale jeszcze w 2013 r., wniósł go Bronisław Komorowski. Celem było m.in. zwiększenie roli prezesa TK w wyznaczaniu sędziów do składów orzekających, a także wzrost roli ekspertów w wyborze sędziów – jednak ta poprawka została wykreślona w podkomisji za namową Krystyny Pawłowicz z PiS. Natomiast przepis o wyborze wszystkich sędziów, których kadencje kończyły się w 2015 r., przeforsowali posłowie PO. Platformie zaczęło się spieszyć, bo po porażce Komorowskiego coraz bardziej realna stawała się perspektywa utraty władzy. Przyznać trzeba, że protesty środowiska prawniczego, w tym samych sędziów Trybunału, były wówczas rachityczne, a Rzepliński nie alarmował w mediach o zawłaszczaniu TK przez PO.
W październiku koalicja PO-PSL wybrała pięciu sędziów, ale Andrzej Duda wstrzymywał się z ich zaprzysiężeniem, a więc nie mogli orzekać.
Po zwycięstwie PiS Jarosław Kaczyński uznał, że Trybunał będzie bastionem Platformy – „trzecią izbą parlamentu”, która uniemożliwi rządzenie. Z całą energią przystąpił więc do jego likwidacji; nie tyle formalnej, bo PiS nie ma większości konstytucyjnej, ile faktycznej. Działania Platformy posłużyły za pretekst – były prezes Trybunału Andrzej Zoll przypomina, że PiS chciało uderzyć w TK już w 2007 r., ale wówczas zabrakło czasu na uchwalenie ustawy, której projekt już był w Sejmie.
Tym razem PiS zajęło się Trybunałem na samym początku kadencji.
„Musimy wybić Trybunałowi zęby” – mówił w grudniu poseł PiS, a Kaczyński w TV Republika tłumaczył, że TK to „instytucja postkomunistyczna”. Prezes PiS rzucił na front wszystkie siły: Sejm, rząd i prezydenta.
20 listopada Sejm w ekspresowym tempie przyjął ustawę zakładającą unieważnienie wyboru „platformerskich” sędziów, a także skrócenie kadencji Rzeplińskiego. Niespełna tydzień później w nocnym głosowaniu posłowie PiS przegłosowali pięć uchwał unieważniających wybór sędziów Trybunału przez poprzedni Sejm. Głosowanie poprzedziła ostra dyskusja, podczas której na sali siedział Rzepliński. Wyszedł, gdy z sejmowej mównicy zaatakował go Piotrowicz. W kuluarach ofuknął dziennikarkę TVN 24, która spytała, czemu opuszcza Sejm: „Jest pani wykształcona, słuchała pani. Chyba że jest pani głucha”.
2 grudnia posłowie PiS wybrali pięciu nowych sędziów TK, a jeszcze tej samej nocy prezydent przyjął od nich przysięgę. Obóz PiS się spieszył, bo następnego dnia Trybunał ogłaszał wyrok w sprawie ustawy platformerskiej z czerwca. Uznał, że wybór przez poprzedni Sejm dwóch z piątki sędziów był niekonstytucyjny. Wezwał zarazem Dudę do niezwłocznego przyjęcia przysięgi od pozostałej trójki.
Wtedy w konflikt włączył się rząd. Rządowe Centrum Legislacji przez kilka dni wstrzymywało się z publikacją wyroku – szefowa KPRM Beata Kempa wyraziła wątpliwości w sprawie składu sędziów badających sprawę. Ostatecznie jednak wyrok pojawił się w Dzienniku Ustaw. 9 grudnia piłka była znów po stronie Trybunału. Uznał za sprzeczne z konstytucją większość przepisów listopadowej nowelizacji ustawy o TK, w tym skracający kadencję Rzeplińskiego. PiS odpowiedział na to bombą atomową. Sejm błyskawicznie uchwalił ustawę, która de facto odbiera Trybunałowi możliwość działania, do którego został powołany.
Po pierwsze, ustawa rozszerza pełny skład orzekający z dziewięciu do 13 sędziów, co oznacza, że wyroki nie mogą zapadać bez udziału sędziów, którzy według Trybunału nie mają prawa orzekać.
Po drugie, wprowadził zasadę, że wyroki zapadają większością dwóch trzecich głosów, choć konstytucja mówi po prostu o „większości”; tak wysoki próg grozi paraliżem Trybunału.
Po trzecie, nowa ustawa odbiera Trybunałowi prawo do decydowania o swojej wokandzie – nakazuje mu rozpatrywać sprawy w kolejności zgłoszeń. Ustawa, którą skrytykowało praktycznie całe środowisko prawnicze – poza prawnikami w ławach PiS i Pałacu Prezydenckim – weszła w życie natychmiast po podpisie prezydenta i publikacji w Dzienniku Ustaw, bo PiS nie uznało za stosowne wprowadzenie jakiegokolwiek vacatio legis.
Na początku stycznia TK zdecydował, że nie będzie się zajmował konstytucyjnością uchwał unieważniających wybór pięciu sędziów przez koalicję PO-PSL i powołujących ich następców. Rzepliński dopuścił też do orzekania dwoje wybranych przez posłów PiS – Julię Przyłębską i Piotra Pszczółkowskiego.
Pat do grudnia
– Jako były prezes Trybunału mogę powiedzieć, że ustawa o Trybunale jest bublem prawnym, a Trybunał ma prawo ją zbadać w terminie przez siebie wskazanym i w składzie zgodnym z poprzednimi przepisami – mówi POLITYCE Andrzej Zoll.
– Wiele razy krytykowałem zarówno działania poprzedniej większości parlamentarnej, jak i orzeczenia Trybunału, także za prezesury prof. Rzeplińskiego, ale to nie znaczy, że jestem za demontażem Trybunału – mówi dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z UW. – TK ma bronić obywateli przed większością parlamentarną, a przyjęta przez Sejm ustawa dąży do eliminacji Trybunału bez zmiany konstytucji – dodaje.
Co się stanie z Trybunałem po wyroku? Jeśli uchyli grudniową ustawę, PiS będzie zapewne kwestionował ten oraz kolejne jego wyroki. Kryzys potrwa więc najpewniej do grudnia, gdy upłynie kadencja Rzeplińskiego, a prezydent Andrzej Duda będzie mógł wybrać nowego prezesa TK.