Fałszywy Lis, Zły Sędzia i Przypadkowy Internauta
Jak sędzia Wojciech Łączewski spiskował przeciw rządowi PiS
Od dwóch tygodni w mediach oddanych „dobrej zmianie” celuje się w Lecha Wałęsę. By definitywnie pozbawić go zasług dla Polski, poświęca się dużo czasu antenowego i komentarzy osądzających, dlatego rzadko kto już pamięta poprzedniego podsądnego – sędziego Wojciecha Łączewskiego.
To właśnie ten sędzia w marcu 2015 r. w pierwszej instancji skazał na trzy lata więzienia Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA, za przekroczenie uprawnień w sprawie tzw. afery gruntowej. Pan Kamiński, ułaskawiony przez prezydenta Andrzeja Dudę bez potrzeby tłumaczenia się przed sądem drugiej instancji, pełni teraz funkcję ministra. I to, w dodatku, szefa służb specjalnych.
Cynk
Poszlakę w sprawie sędziego dziennikarze dostają w styczniu od przypadkowego internauty, który pojawia się na chwilę i znika bez śladu. Do wiadomości publicznej podają ciąg przyczynowo-skutkowy: ten przypadkowy internauta dla żartu zakłada na Twitterze profil Tomasza Lisa, dziennikarza uchodzącego za niechętnego „dobrej zmianie”. Kontynuując żart, internauta jako Lis publikuje w sieci treści świadczące o ideologicznym nawróceniu Lisa na PiS. Bardzo się dziwi, gdy w internecie łowi na takie grube żarty znanego sędziego.
Sędzia, występujący na Twitterze pod pseudonimem, bez wahania proponuje pomoc w spisku przeciwko rządowi. Już w drugiej wiadomości przedstawia się żartującemu internaucie z nazwiska: sędzia Łączewski. Można powiedzieć, że to profil udający dziennikarza koresponduje z profilem podającym się za sędziego, ale takie ujęcie zbytnio skomplikowałoby prosty przekaz.
Internauta koresponduje więc z sędzią jako Lis przez kilka dni, a nawet umawia się z nim na spotkanie, by wspólnie spiskować przeciw rządowi partii PiS. Sędzia przesyła internaucie swoje zdjęcie w powyciąganej koszulce, by się uwiarygodnić. Bardzo dziwne, jak na zawodowego sędziego karnego, który uchodzi w macierzystym Sądzie Rejonowym Warszawa Śródmieście za specjalistę od portali społecznościowych i pisze doktorat o służbach specjalnych. Ale można też napisać i podać w publicznej telewizji, że być może jest to dziecięco naiwny i nieopierzony sędzia.
Przypadkowy i tajemniczy internauta zgłasza się do redaktorów naczelnych portalu Kulisy24, Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego, z propozycją przejęcia fałszywego profilu Lisa na potrzeby dziennikarskie. Sędzia wydaje się być na widelcu, jednak 29 stycznia Kulisy24 publikują tekst ostrożny – z inicjałami zamiast nazwisk. Mijają dwa tygodnie i niewiele się dzieje: sędzia nie ucierpiał i temat całkiem by zdechł, gdyby nie przejęli go jednocześnie koledzy z prasy prawicowej i państwowej telewizji.
Paweł Miter z niskonakładowej „Warszawskiej Gazety” i Bartłomiej Graczak z „Wiadomości” TVP 12 lutego zamieniają medialną poszlakę w publiczny akt oskarżenia. Medialnie sądzą sędziego za czyny, które miał popełnić w mediach społecznościowych podający się za niego profil. Odważnie publikują nazwisko sędziego jako uosobienie zepsucia w wymiarze sprawiedliwości (który uchodzi za częściowo niechętny „dobrej zmianie”). Pięć dni później „Gazeta Polska” publikuje memento: „Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiada: będziemy ścigać przestępców wśród sędziów i prokuratorów”. Za nowej władzy powstanie specjalny wydział wewnętrzny do tropienia przestępców wśród sędziów i prokuratorów – donosi „GP”.
Sędzia
Wojciech Łączewski: ma 38 lat, około 800 spraw sądowych na koncie jako sędzia. Pochodzi z prawniczej rodziny. Nominację sędziowską wręczał mu prezydent Lech Kaczyński w 2007 r.; ministrem sprawiedliwości był wtedy, jak dziś, Zbigniew Ziobro. Zależnie od swoich wyroków, sędzia bywał ulubieńcem lub wrogiem dziennikarzy prawicowych. Skazał na prace społeczne i obejrzenie filmu „Cud purymowy” 17 kiboli wywrzaskujących podczas meczu antysemickie przyśpiewki. Wbrew prokuraturze skazał na więzienie w zawieszeniu policjanta, który pobił manifestanta na Marszu Niepodległości. Również wbrew prokuraturze cofnął do ponownego przeprowadzenia śledztwo w sprawie przygotowania wizyty delegacji prezydenckiej w Smoleńsku w 2010 r. Sędzia mówił wtedy: „kiedy polityka wchodzi na salę rozpraw, sprawiedliwość potrafi ulecieć oknem”.
W 2015 r. sędzia Łączewski odebrał prestiżową w środowisku prawniczym nagrodę Złotego Paragrafu, przyznawaną przez „Dziennik Gazetę Prawną”. W uzasadnieniu wymieniano brak koniunkturalizmu. Ale to było już po wyroku w sprawie Kamińskiego – dla prawicowych mediów i blogerów Łączewski był wtedy i został do dziś „jeźdźcem bez głowy”, „tandetnym pałkarzem” i „usłużnym młokosem”. Publicznie krytykowali go Andrzej Duda i Zbigniew Ziobro, dzisiaj odpowiednio prezydent Rzeczpospolitej i minister sprawiedliwości. Ziobro zarzucał mu wtedy tendencję do gwiazdorzenia i brak pokory. Także po wyroku w sprawie byłego szefa CBA Łączewski informował prokuraturę, że na portalach społecznościowych Facebook i Twitter ktoś założył fałszywe konta na jego nazwisko. Amerykańskie portale odmówiły współpracy i nie znaleziono sprawcy podszywania się, a prokuratura umorzyła śledztwo.
Sędzia zgłaszał wtedy również, że jest śledzony. „Gazeta Wyborcza” pisała, że ktoś spuścił Łączewskiemu powietrze z kół samochodu, że przysłano prostytutkę na jego adres domowy, że na ulicy zaczepił go nieznajomy mężczyzna ze słowami: twoja żona cię zdradza. Wojciech Łączewski nie chciał ochrony policyjnej.
Metoda
Portal Kulisy24 i „Warszawska Gazeta”, które jako pierwsze opisywały domniemaną sprawę spiskowania sędziego Łączewskiego przeciw rządowi PiS, uchodzą za media niszowe. O „Warszawskiej” nawet od dziennikarzy prawicowych można usłyszeć, że przesadza z radykalizmem. Jednak wieczorne pasmo „Wiadomości” TVP to wciąż jeden z najpopularniejszych programów informacyjnych – według badań Nielsen Audience Measurement w grudniu 2015 r. przyciągały przed telewizory średnio prawie 3,8 mln widzów dziennie. Teraz nowa ekipa zatrudnia tam nowych dziennikarzy. Stawia się na młodych, coraz częściej zdarzają się transfery z telewizji mogących uchodzić za przychylne rządowej „dobrej zmianie” – Republika i Trwam. Wygląda więc na to, że sławnym dziennikarzem w czasach „dobrej zmiany” najszybciej można zostać właśnie w TVP.
Materiał „Tajemnice sędziego” wyemitowano w głównym wydaniu „Wiadomości” w piątek 12 lutego. Został przygotowany przez dziennikarza świeżo zatrudnionego, a trwał niemal 5 minut – co, zdaniem dziennikarzy świeżo zwolnionych, jest rekordem czasowym nie do pomyślenia jeszcze dwa miesiące wcześniej. Według zwolnionych gotowy materiał – tak wizja, jak komentarz – przed emisją zawsze oglądany jest przez kilka osób, w tym przez wydawcę. Chyba że tak już nie jest?
Dzisiaj sławni dziennikarze robią to tak: zaczynasz od zamglonego obrazu człowieka przed komputerem. W komentarzu zagajasz: czyżby sędzia Łączewski nie zorientował się, że rozmawia z fałszywym profilem internetowym? Namawia w internecie do buntu przeciw władzy. Następnie wrzucasz „setki”: rzeczniczka Sądu Rejonowego twierdzi, że 10 lutego sędzia złożył zawiadomienie o podszywaniu się pod niego na Twitterze. Ale przekaz wiodący jest taki, że dziennikarze wiedzą lepiej. Więc między innymi – jak ostatnio bardzo wielu dziennikarzy w TVP – pytasz o zdanie Cezarego Gmyza związanego z „Do Rzeczy” i TV Republika, ten wypowiada się jasno, że jeśli sędzia spiskował, to podeptał togę sędziowską i łańcuch. Jedziesz też z kamerą do ministra Ziobry.
Kończysz materiał nieco od niechcenia – przypominasz, że chodzi o tego sędziego, który skazał Mariusza Kamińskiego, a dziś dziennikarze pytają o jego wiarygodność. Na marginesie: jeśli chcesz być sławnym dziennikarzem kojarzonym z twarzy, zadbaj o to, by być widocznym podczas „setek” obok bohaterów materiału.
Opinia
Prof. Barbara Giza, medioznawca, kierownik Katedry Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu SWPS, proszona przez POLITYKĘ o analizę materiału „Tajemnice sędziego”, wskazuje na nierównomierne występowanie w materiale przedstawicieli obu stron – co wraz z komentarzem autora materiału tworzy konstrukcję raczej bliższą sugestii o winie sędziego; bardziej jest to właśnie komentarz czy publicystyka niż informacja. Rangę całej sprawy podkreśla dodatkowo wypowiedź ministra Ziobry, który wyraża zaniepokojenie i mówi, że „chciałby wierzyć”, że sędzia Łączewski jest bez winy.
Jest to materiał dobrze skonstruowany, jeśli przyjąć, że miał także cel inny niż informacyjny, zwłaszcza w aspekcie języka – mówi prof. Giza. Przedstawiając sędziego, autorzy materiału mówią, że rozpatrzył 800 spraw, z których jednak wymieniają tylko sprawę Mariusza Kamińskiego i wydany w niej wyrok bezwzględnego więzienia. W głowie widza może pojawić się przez to sugestia, że rok temu Mariusz Kamiński został skazany przez osobę zaangażowaną politycznie – analizuje prof. Giza.
Zawikłana tajemnica internetowa dodatkowo wprowadza element groźnej magii wśród ludzi niemających na co dzień kontaktu z internetem.
Jeśli jeszcze weźmiesz pod uwagę, że „Wiadomości” TVP kierowane są do widza, który w dużej części czerpie informacje wyłącznie z TVP i nie korzysta z internetu, to właśnie wytworzyłeś w nim przeświadczenie o winie sędziego, a nawet szerzej – o korupcji wymiaru sprawiedliwości, który trzeba dopiero naprawić w ramach „dobrej zmiany”. Nie możesz nie być sławny po czymś takim.
Dziennikarz
Bartłomiej Graczak: ma 25 lat, pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego i – jak sam podaje w portalach społecznościowych – jest dziennikarzem od 12. roku życia. Skończył studia magisterskie na Wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UW w czerwcu 2015 r. W „Wiadomościach” TVP pracuje od nieco ponad miesiąca, zadebiutował relacją z debaty na temat Polski w Parlamencie Europejskim. Tuż po podjęciu pracy w TVP Graczak mówił Wirtualnej Polsce: „Osobiście jest to dla mnie niebywała szansa na osobisty rozwój”.
Pan Bartłomiej współpracował wcześniej lub pracował w radiu licealnym w Ostrowcu, w Esce, w RMF, ale rozpoznawalność przyniosła mu praca reportera TV Republika. Stało się to trochę przypadkowo, kiedy portal YouTube obiegła pełna emocji relacja Graczaka z Marszu Niepodległości w 2014 r.: dziennikarz stoi przed kamerą na jednej z baszt mostu Poniatowskiego w Warszawie, a ludzie z idącego ulicą pochodu rzucają w niego różnymi rzeczami. Dziennikarza to dziwi i przestrasza, więc krzyczy z baszty w dół, żeby nie rzucali, bo on nie jest z TVN, ale z TV Republika. Raczej go nie słyszą, bo wciąż rzucają, i dziennikarz zmuszony jest zejść z wizji.
Bartłomiej Graczak, podobnie jak sędzia, którego przedstawił w swym materiale, jest niezwykle czynny w blogosferze i profilach społecznościowych. Na Facebooku jako jeden z pierwszych publikuje stronę z teczek zabezpieczonych przez prokuraturę u generałowej Kiszczak – na stronie dokumentu odręczny nagłówek: „zobowiązanie”, a w komentarzu dziennikarza: „Agent SB, Lech Wałęsa”. I podziękowanie dla prof. Cenckiewicza za udostępnienie. Na swym Twitterze Bartłomiej Graczak komentuje sprawę Wałęsy kategorycznie: „Legenda upadła na naszych oczach”. Oraz: „Moje pokolenie nie stawia pytań »co gdyby nie Wałęsa«. Pytamy za to bardzo często »co gdyby nie Pilecki, Fieldorf, Łupaszka i inni«”.
Sława przyszła błyskawicznie – już zrobili sylwetkę Bartłomieja Graczaka w „Gazecie Ostrowieckiej”. Dziennikarz zamieszcza kopię na swoim FB i narzeka, że napisali o nim w stylu gimnazjalisty, ale mocno poprawił i mogło się ukazać. Nazwa kolumny w gazecie: „A jednak można”.
Prawo
W mailu do POLITYKI sędzia Katarzyna Kisiel, rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Warszawie, informuje, że sędzia Wojciech Łączewski „kontynuuje pracę orzeczniczą”. Prowadzi między innymi sprawę związaną z inną gazetą, w której publikuje autor tekstu w „Warszawskiej Gazecie” o rzekomych kontaktach sędziego. Sędzia zachowuje immunitet i nie toczy się żadne postępowanie przeciwko niemu. Nie ma więc podstaw do nieujawniania jego nazwiska, gdyż sędzia pełni funkcję publiczną.
Sędzia Łączewski odmawia rozmów z mediami.
W Prokuraturze Okręgowej w Warszawie toczy się natomiast śledztwo z par. 190a Kodeksu karnego. Prok. Wojciech Sołdaczuk mówi, że przesłuchiwani są świadkowie i zbierane opinie biegłych z zakresu informatyki. Chodzi o możliwość popełnienia przestępstwa stalkingu, a sędzia Łączewski ma status pokrzywdzonego. Twierdzi na przykład, że zdjęcie, które jakoby miał przesłać fałszywemu profilowi dziennikarza Lisa na Twitterze, pochodzi z włamania do kamery jego komputera.
Sędzia Waldemar Żurek, rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa, mówi, że sprawą sędziego Wojciecha Łączewskiego zajmuje się obecnie nie specjalna komisja, o której pisały media, lecz rzecznik dyscyplinarny dla sędziów sądów powszechnych. Rzecznik dyscyplinarny jest wybierany przez KRS, ale niezależny – ma uprawnienia zbliżone do prokuratora, może przesłuchiwać świadków i formułować wnioski. Sprawę powierzono mu, by została wyjaśniona jak najszybciej. Na razie nieznane są wyniki jego pracy.
Sędzia Żurek opowiada także o swoich reakcjach na materiał o sędzim Łączewskim, wyemitowany w „Wiadomościach” TVP 12 lutego: nie chcę bronić sędziego, podkreśla sędzia Żurek, bo nie wiem, kto ma tu rację, ale to było skandaliczne, jednostronne przedstawienie sprawy. Sędziowie nie wybierają sobie spraw, w których orzekają – są one im przydzielane. Tak właśnie sędzia Łączewski, zresztą w trzyosobowym składzie sędziowskim, orzekał w sprawie Mariusza Kamińskiego. Poza tym sądzi w wielu innych sprawach, a takie przesądzające o jego winie doniesienia utrudniają mu wykonywanie pracy.
Po materiale dziennikarza Bartłomieja Graczaka sędzia Waldemar Żurek zadzwonił do TVP z interwencją. Powiedział, że przedstawienie sprawy w takim świetle, jak to zrobiono w „Wiadomościach”, nigdy nie powinno mieć miejsca. Zaoferował, że zawsze jest gotów do rozmowy przed kamerą jako rzecznik KRS. Po kilku dniach zaproszono go do TVP Info o 19.10, kiedy większość widzów ogląda program informacyjny w innej stacji telewizyjnej.
Sieć
POLITYKA dotarła do „osoby, która przez przypadek brała udział w początkowej fazie sprawy sędziego Wojciecha Łączewskiego” – tak właśnie chce być przedstawiana, bez podawania nazwiska. Chodzi o fazę przed emisją w „Wiadomościach” TVP. Osoba ta, obeznana z zasadami funkcjonowania portali społecznościowych – mając wątpliwości co do negatywnego kontekstu, w jakim zamierza się przedstawić sędziego – wraz z innym użytkownikiem Twittera przeprowadziła sieciowe śledztwo. Nie znali się, działali niezależnie od siebie, ale doszli do podobnych wniosków.
Okazało się na przykład, że już w drugiej połowie lutego – a więc po wybuchu „afery sędziego Ł.” – udało się im założyć na Twitterze pięć fałszywych kont na nazwisko Tomasz Lis – na potrzeby tego eksperymentu wykorzystali wszystkie możliwe kombinacje z użyciem podwójnego podkreślnika. Nawet jeśli któreś z tych kont było wcześniej wykorzystane i zostało zwolnione, Twitter przez 30 kolejnych dni nie udostępniłby ich nikomu innemu. Brak blokady na kontach według informatora oznacza, że przypadkowy internauta, podszywający się pod dziennikarza Lisa, uciekał, przenosząc się na kolejne fałszywe profile, aby zgubić ślad. Druga możliwość zaskakuje: jest prawdopodobne, jak twierdzą informatorzy POLITYKI, że zarówno konto sędziego, jak dziennikarza nigdy nie istniały na Twitterze – ktoś mógł projektować identycznie wyglądające strony poza internetem i nawet rozmawiać sam ze sobą, raz jako sędzia, raz dziennikarz – i umieścić tę rozmowę w internecie.
W materiale „Wiadomości” TVP Michał Majewski, dziennikarz Kulis24, mówił, że widział Łączewskiego, który przyszedł na umówione przez przypadkowego internautę spotkanie z fikcyjnym Lisem. Sędzia miał dzwonić do prywatnego mieszkania, ale nie został wpuszczony. Wiadomo jednak, że sędzia mieszka na osiedlu, gdzie miało dojść do spotkania.
Można więc zostać sławnym dziennikarzem także w inny sposób. Wystarczy, że wskażesz najważniejszą postać całej afery: Przypadkowego Internautę. Tego, który anonimowo proponował dziennikarzom przejęcie fałszywego konta Lisa. Na razie pozostaje on nieznany, a być może nawet nie istnieje.