Nowoczesna wystąpiła z absurdalną, niezrozumiałą, nietrafioną w polityczny moment inicjatywą ustawodawczą. Chodzi o jeden z trzech zgłoszonych właśnie (i niechybnie skazanych na porażkę w pierwszym czytaniu) projektów – takiej nowelizacji ustawy o związkach zawodowych, by zwolnić pracodawców z wypłacania pensji liderom związkowym.
Pomysł narodził się jeszcze przed serią ubiegłorocznych wyborów i jego intencja była czytelna: ukarać tych liderów Solidarności, w przypadku których przez wiele ostatnich lat zaangażowaniu politycznemu po stronie PiS towarzyszyły buta i ten brutalny, bonzowaty styl istnienia w życiu publicznym, jakby rodem z Ameryki lat 20.
Lecz upolitycznienie i zwyrodnienie związków zawodowych w kilku silnych branżach, skompromitowanie samej idei związkowej, sprowadzenie wielkiej kiedyś Solidarności na polityczne manowce – to jedna część prawdy o polskim ruchu związkowym i w ogóle reprezentacji interesów pracowniczych w Polsce. Ta druga, ważniejsza część prawdy jest taka, że setki tysięcy polskich pracowników nie mają żadnej zorganizowanej asekuracji. Że inicjatywy założenia związków tłumi się w zarodku, a inicjatorów wywala na bruk (nawet za cenę przegranego po latach procesu sądowego). Że już nieomal nigdzie nie istnieją rady pracowników, przewidziane odpowiednią ustawą i dyrektywami UE. Że Polska jest jednym z najmniej „uzwiązkowionych” krajów Europy. Kolebka Solidarności.
Dziś Nowoczesna staje w obronie Lecha Wałęsy jako symbolu polskiej drogi do wolności. Czyż jednocześnie nie kojarzy faktu, że to właśnie żądanie wolnych związków zawodowych stało się podwaliną owej naszej chwalebnej drogi do wolności? Dlaczego wychodzi z tą inicjatywą właśnie teraz? Odbywa się brawurowa wymiana kadr kierowniczych i pewnie tysiące ludzi – urzędników, nauczycieli, inżynierów, pracowników stadnin koni itd. – będzie tracić pracę, by ustąpić miejsca partyjnie poprawnym. W branżach, okładanych teraz nowymi podatkami, jak wielkie sieci handlowe (gdzie często związki tępiono z wyjątkową determinacją) sytuacja pracowników może być jeszcze gorsza. Kto tych wszystkich ludzi obroni?
Można się domyślać, że Nowoczesna tą inicjatywą wywiązuje się z własnych obietnic wyborczych złożonych pracodawcom, których pewnie niemało ma w swoim elektoracie. Ale dziś zysk z tego i tak pustego ruchu będzie wątpliwy. Taki sam mniej więcej jak ten, który PO wyniosła z propozycji, by po 500 zł porozdawać wszystkim rodzicom. Jedyne, czego się można spodziewać, to umocnienia stereotypu, w jaki rządowa propaganda próbuje wtłoczyć opozycję: bastionu reprezentującego wyłącznie wielki biznes i finansjerę.
Dziś opozycja zżyma się, że naród dał się przekupić za marne 500+. Dał się, bo większość polskich pracowników nie miała przez lata najmniejszych szans, by w cywilizowany (nowoczesny!) sposób negocjować godziwe warunki wynagradzania i zatrudnienia. Przegrana partii liberalnych w ostatnich wyborach to w ogromnej mierze cena za odejście od kanonu, jakim w krajach Zachodu w początkach XX wieku (również w Polsce zaraz pod odzyskaniu niepodległości) regulować zaczęto stosunki pracownik-pracodawca.
W tym kanonie jest ochrona ludzi, którzy podejmują się trudnej i ryzykownej roli wstępowania w obronie swoich współpracowników. Zamiast wracać do modelu partnerstwa i dialogu, Nowoczesna proponuje regres i konfrontację. Jest w tym bardzo nienowoczesna.