Zwycięskie PiS i przegrana w ostatnich wyborach parlamentarnych Platforma Obywatelska przeznaczyły na swoje kampanie podobne kwoty – choć inaczej rozdysponowały środkami. Obie partie inwestowały w spoty wyborcze, konferencje i konwencje, aktywność w sieci i gadżety, a nawet w szkolenia psychologiczne.
Partia Jarosława Kaczyńskiego (235 mandatów w Sejmie) wydała na kampanię najwięcej, bo 29 mln 656 tys. zł. Platforma Obywatelska (138 mandatów) – w sumie 241 tys. zł mniej.
Do sprawozdań finansowych komitetów wyborczych dotarliśmy jako pierwsi – to w sumie prawie sto segregatorów z rachunkami. Omawiamy je szczegółowo.
Spoty – za ile i gdzie?
Partie emitowały swoje spoty w telewizjach i radiach. Telewizje wystawiły PO (7 mln 826 tys. zł) i PiS (7 mln 424 tys zł) równie wysokie rachunki. Za radiowe PO zapłaciła 197 tys. zł, a PiS – 554 tys.
Poza telewizjami publicznymi i prywatnymi PiS reklamowało się dodatkowo w Telewizji Trwam – za 441 tys. zł. Platforma ze swoim wyborczym przekazem do mediów o. Rydzyka nie dotarła.
Oczywiście należy do tego doliczyć koszt przygotowania materiałów wideo. PiS wydało na to 1 mln 412 tys. zł. Na przykład za wyreżyserowanie i nagranie spotu „Zielona wyspa odpłynęła w siną dal” krakowska agencja zainkasowała 21 tys. zł. Za spot o głodnych dzieciach – 83 tys. 763 zł, a za spot motywacyjny „Damy radę” – 80 tys. 688 zł.
Platforma za swoje spoty płaciła równie dużo (m.in. „Prezes ma zawsze rację” – 32 tys. zł). Przy czym jeden z nich okazał się bardziej kosztowny. Aż 79 tys. zapłacono bowiem za film „Nie udawaj Greka”, w którym PO przestrzegała przed rozbuchanymi obietnicami gospodarczymi PiS. Wizażystka, która pracowała nad spotami Platformy, zarobiła 1 tys. 900 zł.
Zwycięzcy ostatnich wyborów sporo zainwestowali z kolei w „retusz zdjęć kandydatów” – bo aż 11 tys. 291 40 zł.
Konferencje i konwencje
PiS polegało w kampanii na sprawdzonych, zaprzyjaźnionych firmach. Jedną z nich jest firma producencka Media Film Dariusza Gąsiora z Rzeszowa. W rozliczeniu kampanii znaleźliśmy sporo faktur opisanych w taki sposób: „przygotowanie briefingu medialnego Beaty Szydło w Świdnicy 3 tys. zł; w Brzeszczach i w Katowicach za prawie 4 tys. zł; na Dworcu w Radomiu ponad 4 tys. zł”.
Poza tym firma z Rzeszowa wystawiła rachunek za obsługę spotkań z wyborcami Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego – na 213 tys. zł. Co konkretnie przygotowała, trudno ustalić na postawie złożonych w PKW faktur.
Platforma też postawiła na sprawdzone już w kampanijnym boju agencje eventowe. Tak jak w kampanii prezydenckiej, tak też w parlamentarnej ta sama warszawska firma za organizację konwencji wyborczej w hali Expo i obsługę kampanijnych konferencji wyborczych wystawiła łączną fakturę na 323 tys zł.
Partia Kaczyńskiego za ostatnią przedwyborczą konwencję (w Warszawie przy ul. Mińskiej) zapłaciła 930 tys. zł. Z ciekawostek: flaga rozłożona na tej imprezie o wymiarach 80x10 m kosztowała 11 tys. zł, balony – 4 tys. 500 zł, a konfetti – 5 tys. 500 zł. W pokoju VIP najważniejszym politykom PiS na konwencji serwowano m.in. rosół z gęsi i wołowiny, policzki wieprzowe z sosem jabłkowym na bazie cydru, konfitowaną pierś gęsi z sosem śliwkowym oraz z makaronem gnocchi buraczanym.
Zlecenia dla swoich
Z kampanijnych rachunków jasno wynika, że PO i PiS zadbały również o to, aby politycznie z nimi związani ludzie też coś przy tej okazji zarobili. Agata Grynkiewicz, wieloletnia asystentka Pawła Grasia, jest dziś właścicielką firmy, u której PO wykupiła usługę organizacji spotkań wyborczych za 14 tys. zł.
Kampanijny grosz, i to wcale niemały, skapnął też na konto Tomasza Matyni, byłego szefa PiS w powiecie wieluńskim, który dziś jest szefem gabinetu politycznego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. Matynia jest też właścicielem firmy 3Marketing, która w ostatniej kampanii zarobiła 25 tys. 400 zł.
Przemysław Tejkowski za „scenariusz i prowadzenie” warszawskiej konwencji programowo-wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w hali ATM Studio zainkasował 4 tys zł. Ten były dyrektor rzeszowskiego Teatru im. Wandy Siemaszkowej został w połowie stycznia powołany przez ministra skarbu państwa do nowej rady nadzorczej Telewizji Polskiej.
Niektórzy pewnie jeszcze pamiętają Krzysztofa Liska, byłego posła PO, europarlamentarzystę. Odszedł on z czynnej polityki, ale jego firma z siedzibą w Brukseli za „doradztwo PO w zakresie kampanii wyborczej” zainkasowała 3 tys. 500 euro.
Słynną już niebieską teczkę pełną ustaw Beaty Szydło pomógł zapełnić Instytut Studiów Podatkowych Witolda Modzelewskiego. To dyżurny ekspert od podatków PiS, choć w poprzedniej kadencji pisał też ustawy dla Ruchu Palikota. W rozliczeniach kampanijnych PiS znajdujemy dwie faktury wystawione przez Instytut na łączną kwotę 140 tys. zł.
Za opracowanie projektu ustawy o podatku od towarów i usług zainkasował 70 tys. zł. Co ciekawe, kandydatka na premiera już 13 października chwaliła się w TVP Info: „Przygotowaliśmy nową ustawę o VAT”, choć dopiero 19 października Instytut Modzelewskiego wystawił PiS fakturę za jej przygotowanie. Chyba to nie były dobrze wydane pieniądze, bo prof. Modzelewski napisał ostatnio: „Już wiadomo, że nie będzie żadnego realnego uszczelnienia VAT i akcyzy. Pozostaną wszystkie luki, które za czasów rządów Platformy załatwili sobie lobbyści (…)”. Spod jego ręki wyszły jeszcze inne sztandarowe projekty PiS: o minimalnym wynagrodzeniu (koszt projektu 840 zł) i o podatku od sklepów wielkopowierzchniowych (4 tys. 900 zł).
Sztaby płaciły też za prace ekstra. Wielu kandydatów na posłów – m.in. Paweł Szefernaker (dziś minister w KPRM), Anna Krupka (dziś posłanka z Kielc), Krzysztof Łapiński (dziś poseł PiS) – zawierało umowy-zlecenia z Komitetem Wyborczym, opisane dość enigmatycznie jako „praca na rzecz sztabu wyborczego”. Umowy opiewają na niewielkie kwoty (od 1 do 2,3 tys. zł), ale były zawierane po kilka razy.
Politykom PO przy okazji kampanii też wpadła dodatkowa, choć drobna kasa: Jarosław Wałęsa otrzymał 200 zł za tekst „Zanim oddacie głos”, opublikowany na stronie Instytutu Obywatelskiego, think-tanku PO; Joanna Mucha otrzymała 5 tys. zł za pracę rzeczniczki sztabu wyborczego, a Marcin Kierwiński otrzymał 2 tys. 500 zł za szefowanie przegranej kampanii.
Treningi psychologiczne
Wiadomo, że w kampanii trzeba pokazać się z jak najlepszej strony. Kandydaci Prawa i Sprawiedliwości brali udział w wielu szkoleniach medialnych i warsztatach psychologicznych, m.in. w programach doradczo-szkoleniowych „Sprawna komunikacja w wystąpieniach publicznych” (koszt 11 tys. zł) i „Sprawna komunikacja publiczna” (brutto 22 tys. zł). Stanisław Karczewski uczestniczył zaś w „Sesji doradczo-warsztatowej dla szefa sztabu wyborczego” (11 tys. zł).
Fundacja Niepodległościowa zorganizowała kandydatom PiS dwa szkolenia tuż przed wyborami („Doradztwo w zakresie kreowania wizerunku”).
Podobne szkolenia przeszli też kandydaci PO, ale jedno zostało opisane w fakturach dość intrygująco: „Przeprowadzenie analizy zachowań interpersonalnych oraz przeprowadzenie treningu psychologicznego na potrzeby kampanii wyborczej”. Kosztowało 11 tys. zł.
Duże sumy przeznaczono na organizację wyborczych sondaży. Za badania sondażowe Piotr Agatowski otrzymał od PiS 266 tys 128 tys. zł. Platforma najwięcej badań zamówiła w sondażowi Millward Brown – za łączną kwotę 373 tys. zł.
Śmiało można powiedzieć, że zarówno PiS, jak i PO nie lekceważyły kampanii w internecie. W każdym sprawozdaniu widać pokaźne kwoty za reklamę w sieci, za dobre pozycjonowanie stron kandydatów, doinwestowane zostały tez media społecznościowe. W rachunkach PO znaleźliśmy nawet pozycję „działania dla e-sztabu: 293 tys. zł”.
Krówki, zapalniczki, tłumaczenia na węgierski i zarzuty wyborcze
Pieniądze kampanijne sztaby podzieliły na dwie części: na kampanię centralną i na tę przeprowadzaną w okręgach wyborczych. Na przykład Marek Suski wydał na swoją promocję 50 tys 978 zł, a Adam Lipiński, wiceprezes PiS, 80 tys. zł (płacił m.in. za 109 emisji 30-sekundowego spotu w Muzycznym Radiu Jelenia Góra).
W rachunkach PO znaleźliśmy pozycję „Wykonanie raportu będącego oprac. merytorycznym i analitycznym zarzutów na potrzeby kampanii wyborczej”. Opracowanie przygotowała czwórka młodych ludzi (roczniki urodzenia – ok. 1990), inkasując 26 tys. zł.
PiS zamówiło z kolei tłumaczenie jednej rozmowy telefonicznej z języka węgierskiego na polski, którą przeprowadzono 23 października, dzień przed ciszą wyborczą.
Oczywiście politycy zainwestowali też w gadżety i przysmaki wyborcze. Piotr Gliński za tysiąc złotych kupił 900 drożdżówek w Cukierni z Tradycjami Rodzinnymi. Kandydat PO na senatora Grzegorz Napieralski zainwestował 615 zł w 50 kg krówek. Joachim Brudziński rozdał 5 tys. długopisów (za prawie 5 tys. zł), a Elżbieta Witek (minister w KPRM, szefowa gabinetu premier Szydło) uczyniła gadżetem wyborczym „kalendarzyki – 5 tys. sztuk” i zapalniczki elektroniczne (600 sztuk) za 2 tys. 800 zł.
Co u innych i jakie rekordy?
Ludowcy, którzy ledwo prześlizgnęli się nad progiem wyborczym, za swoją kampanię zapłacili w sumie 13 mln 121 tys. zł (16 posłów). Debiutancka Nowoczesna Ryszarda Petru zebrała i wydała na wybory 10 mln 562 tys. zł (28 mandatów), a komitet wyborczy Kukiz’15 na swój dobry wynik, który uczynił z niego trzecią siłą w Sejmie (42 mandaty), przeznaczył 3 mln 123 tys. zł. Największy przegrany październikowych wyborów – Zjednoczona Lewica – utopiła 7 mln 123 tys. zł.
Rekordzistami w wydatkach na reklamę w prasie (w tym ogłoszenia i artykuły sponsorowane) okazali się ludowcy: 2 mln 38 tys. zł. PiS najwięcej zaś ze wszystkich wydało na kampanijne podróże i noclegi – 746 tys. zł. Partia Jarosława Kaczyńskiego najwięcej też zainwestowała w plakaty wyborcze (głównie billboardy) – 3 mln 370 tys. zł, podczas gdy PO wydała na nie 1 mln 811 tys., PSL – 2 mln 320 tys. Nowoczesna i Kukiz’15 po 542 tys. zł.
Najwięcej na reklamę wyborczą w internecie wydała Platforma – ponad 510 tys. zł, po niej Nowoczesna – 451 tys. zł, PiS – 173 tys., Lewica – 81 tys., Kukiz – 77 tys., PSL – 27 tys. zł.
Partie mogły wydać po 82 gr na jedną osobę uprawnioną do głosowania i po 18 gr na wyborcę do Senatu. Największe partie, które obsadziły listy we wszystkich okręgach wyborczych, mogły więc przeznaczyć na kampanię prawie po 31 mln zł. Zwrot pieniędzy wydanych na kampanię – czyli dotację – dostaną tylko te partie, które weszły do parlamentu.
PKW ma teraz pół roku na zbadanie sprawozdań finansowych partii. Jeśli dopatrzy się uchybień, kwota dotacji zostanie pomniejszona o równowartość trzykrotności wysokości środków pozyskanych lub wydanych z naruszeniem przepisów.