Minister Anders mówi, że chciałaby dokończyć dzieło ojca gen. Władysława Andersa, który wyprowadził z Syberii blisko 120 tys. Polaków. Represjonowanych, wywiezionych w głąb Rosji, rzuconych w środku zimy na bezkresne pustkowia, właściwie bez szansy na przeżycie. Trudno pojąć, w jaki sposób części z nich udało się jednak przetrwać. Dopiero gdy jest się na Syberii, gdy odczuwa się ból, jaki sprawia 40-stopniowy mróz, ból, który niemal nie pozwala oddychać, wstrzymuje bicie serca – można zrozumieć ułamek tego, co przecierpieli.
Szli do armii Andersa różnymi drogami. Kiedy byłam w Guzar (w Uzbekistanie) i padał deszcz, trudno było poruszać nogami w oblepiającym stopy błocie. A tutaj właśnie znajdował się Ośrodek Organizacyjny tworzącej się armii gen. Andersa. Były szpital i sierociniec. Dziś jest wielki polski cmentarz – zmarłych na tyfus i z wycieńczenia. W Guzar widzi się ogrom nieszczęścia Polaków. Tak się składa, że mój stryj zmarł po drodze do Guzar, a jego żona i córka – w drodze do Iranu, dokąd ewakuowano kobiety i dzieci.
Nie wiem, ilu Polaków, którzy wyszli z Syberii z armią Andersa, wróciło do kraju, ilu zostało po wojnie na Zachodzie. Zapewne nikt nie wie dokładnie, ilu zostało na Syberii i w azjatyckich częściach ZSRR. To ich i ich najbliższych, mężów, dzieci, ma objąć nowa ustawa. Spóźniona, mówi min. Anders. Ale ustawa repatriacyjna zawsze była spóźniona. I jeśli miała naprawdę głęboki sens, to tuż po wojnie. Ale o repatriacji w tamtych czasach nie było rozmowy. Potem z każdym rokiem było trudniej (także tym, którzy zostali na Zachodzie).
Bo ludzie nie żyli w próżni. Ci, którzy zostali w byłym ZSRR, jakoś musieli żyć, musieli sobie ułożyć świat. Żenili się, mieli dzieci, pracowali, kończyli studia, robili kariery w swoim środowisku. Bo byli inteligentni i przedsiębiorczy. Bo po tym, co przeszli, mieli wielką wolę przeżycia. Lata płynęły, oni coraz bardziej wrastali w swoje środowisko. Swoje, nieswoje – w środowisko, w jakim żyli.
Dziś ile mogą mieć lat? W najlepszym razie dobiegają osiemdziesiątki albo dziewięćdziesiątki. Ich dzieci zapewne dobiegają sześćdziesiątki. Często nie mówią już po polsku lub mówią bardzo słabo, często uczą się dopiero teraz języka ojców. Często pochodzą z mieszanych małżeństw, bo miłość nie wybiera.
Obecna ustawa dawała nadzieję, ale nie dawała wielkich szans. Samorządy, sprowadzając rodzinę, musiały zapewnić jej mieszkanie i pracę, szanse na przyzwoitą egzystencję. Szło to opornie. I nie zawsze kończyło się powodzeniem. Zdarzało się, że ludzie przyjeżdżali z przekonaniem, że trafiają do raju, ale rzeczywistość skrzeczała. Słabo mówili po polsku, byli starzy i zmęczeni, mieli kłopot ze znalezieniem pracy, jakiejkolwiek, nostryfikacją dyplomu, otrzymaniem pracy zgodnej z wykształceniem.
Syn jednej z bohaterek mojego reportażu z Syberii, z Irkucka, stomatolog z talentem i uznaniem, przyjechał do Warszawy i do dziś nie znalazł pracy w zawodzie. Pracuje jako technik dentystyczny. Ambicje musiał schować do kieszeni. Został, bo nie bardzo miał jak i dokąd wracać, sprzedał mieszkanie, samochód, zamknął za sobą drzwi.
Wiele osób jednak zdecydowało się powrócić tam, skąd przyjechało. Ich emerytura w Polsce nie pozwalała przeżyć nawet do połowy miesiąca. Polacy, tutaj w kraju, często wyśmiewali ich, bo dla nich byli jakimiś „ruskimi”, bo mówili ze wschodnim akcentem. Bo znaleźli się w świecie, gdzie nie mieli znajomych, przyjaciół, gdzie nikt się ich losem nie przejmował, tak faktycznie, dzień po dniu. Gdzie pomoc była od święta.
Polskie konsulaty w byłym ZSRR sporządzały listy osób, które chciały wrócić do kraju. Kolejka i czas oczekiwania były dość długie. Zależały od gotowości samorządów. Czy to właśnie te 10 tys. osób, jakie ma objąć nowa ustawa, czy to o nich mówi minister Anders? Teraz byt ma im zapewnić państwo i zapewnia, że będą na to pieniądze. Wedle projektu repatrianci mieliby zagwarantowane półroczny pobyt w ośrodku, kolejny rok utrzymania i wynajem mieszkania.
Niełatwo zmienić kraj, otoczenie, warunki życia, gdy jest się starym, a nawet dojrzałym człowiekiem. Coś znanego się zostawia. Coś nieznanego się zaczyna. To często dramat. Dlatego nowa ustawa, o której mówi pani minister Anders, musi być dobrze przygotowana. Bo nie można starych ludzi narażać na niepewność i rozterkę. Pewnie i tak będą je mieli do końca życia, przecież nie da się przekreślić przeszłości jednym gestem. Bo coś zawsze zostaje, sentymenty, przyjaźnie, wzruszenia, jakieś miłości i nienawiści.
Chciałoby się, żeby nowa ustawa nie miała jedynie wymiaru symbolicznego. Żeby otwierała możliwość wszystkim tym, którzy znaleźli się daleko od ojczyzny nie ze swej woli i wyboru. Wszystkim, którzy chcą wrócić. Choćby po to, żeby na końcu życia spocząć w polskiej ziemi: mają do tego prawo i Polska jest im to winna. Ale czy tak się stanie?
Ta ustawa wymaga wielkiej odpowiedzialności od jej twórców. Może nawet takiej lub prawie takiej, jaką brał na siebie gen. Anders, choć czasy dziś zupełnie inne, inne warunki, inny świat. Ale i jemu nie wszystko się udało. Nie tak, jak zaplanował.
Byłoby niewybaczalne, gdyby sprawa repatriacji stała się jedynie elementem gry politycznej, próbą pokazania, jacy jesteśmy otwarci i przyjaźni. I jak bardzo dbamy o swoich rodaków.