Artykuł w wersji audio
W dniu, gdy Jacek przejmował władzę w mediach, Jarosław brał udział w pikiecie KOD pod siedzibą telewizji. Mówił o władzy monopartii, łamaniu kręgosłupów, a to, co dziś dzieje się w telewizji, porównał do weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym. „Nie wszyscy Kurscy są do kitu” – zakończył. To wyjątek, bo ma zasadę, by nie wypowiadać się na temat brata.
W sprawie konfliktu między braćmi nie chce się wypowiadać także ich matka Anna. Politycznie stoi po stronie Jacka. Dwukrotnie sprawowała mandat senatora z ramienia PiS. Jeszcze kilka lat temu przekonywała, że relacje rodzinne są silniejsze od polityki. Dziś mówi, że sytuacja jest dla niej zbyt bolesna, by ją komentować.
– Jarek i Jacek od dłuższego czasu nie mają żadnego kontaktu, nawet ze sobą nie rozmawiają – mówi przyjaciel rodziny.
Gdyby w końcówce lat 80. ktoś opisał braciom scenę sprzed gmachu TVP, pewnie obaj uznaliby, że to czysty absurd. Wychowywali się w patriotycznym domu. Matka zaszczepiła w nich kult powstania warszawskiego, w którym brała udział jako nastoletnia sanitariuszka. Działała w opozycji, w Zarządzie Regionu Solidarności, ale bardziej niż ze środowiskiem Wałęsy związana była z tzw. gwiazdozbiorem, czyli frakcją Andrzeja Gwiazdy. To, że bracia zaangażują się w działalność podziemia, było nieomal oczywiste. Dlatego najpierw Jarosław, a trzy lata po nim Jacek wybrali liceum we Wrzeszczu, zwane Topolówką, które miało mir szkoły opozycyjnej. Jarosław już pod koniec lat 70. związał się z Ruchem Młodej Polski. Czytał Dmowskiego, chodził do kościoła, nie pił, nie palił, działał w harcerstwie i kołach samokształceniowych, pisywał do podziemnych gazetek, m.in. do Biuletynu Informacyjnego Solidarności, którym kierował Maciej Łopiński, późniejszy sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a dziś Andrzeja Dudy. Pod zarzutem czynnej napaści na milicjanta spędził ponad dwa miesiące w areszcie.
Na ścianach pokoju Jarka wisiały reprodukcje Matejki i Gierymskiego, ryngrafy i szable. Jego politycznym przewodnikiem był Aleksander Hall. Z pokoju Jacka słychać było raczej brzęk butelek i śmiechy koleżanek. Jego opozycyjnymi idolami byli Wałęsa, Kuroń i Michnik. Bracia od początku mieli różne temperamenty. Jarosław to zwolennik stopniowych zmian i pracy formacyjnej, Jacek miał bardziej rewolucyjne usposobienie, ale poważnych różnic politycznych wówczas między nimi nie było. Obaj byli po prostu antykomunistami. Jacek kontynuował działalność starszego brata. Tak jak on kolportował bibułę, pracował w pismach drugiego obiegu. Jarosław założył podziemny Biuletyn Informacyjny Topolówka, który w pończosze na głowie rozrzucał po korytarzach swojej szkoły. Potem redagowanie BIT przejęli od niego Jacek i Piotr Semka. Jacek Kurski wielokrotnie opowiadał w wywiadach, że politycznej iluminacji doznał w 1988 r., kiedy podczas strajku w stoczni poznał Lecha i Jarosława Kaczyńskich.
Cios parasolką
Lech Wałęsa był idolem politycznym Jacka, ale to Jarosław, skromny, nieznany wówczas, młody gdański prawnik został w 1990 r. rzecznikiem prasowym przewodniczącego Wałęsy, który szykował się do kampanii prezydenckiej. I to on wysłał do „Gazety Wyborczej” faks, w którym Wałęsa odbiera gazecie znaczek Solidarności i informuje Adama Michnika, że ma się „czuć odwołany” z funkcji redaktora naczelnego. Z oporami, protestami, ale wysłał. To był symboliczny początek wojny na górze, która na dobre podzieliła także braci Kurskich. Jedyne, co ich dziś łączy, to fascynacja twórczością Kaczmarskiego. W młodości obaj grali na gitarach i śpiewali jego piosenki. Po śmierci Kaczmarskiego napisali do „Gazety Wyborczej” wspólny tekst o nim. I podpisali: Bracia Jacek i Jarosław Kurscy.
Jarosław szybko zrezygnował z funkcji rzecznika Wałęsy. Jacek nie mógł tego zrozumieć. Jak opowiadał POLITYCE w 2007 r., po rezygnacji brata spotkał się z nim w restauracji we Wrzeszczu i przekonywał, że nawet jeśli Wałęsa zachowuje się po chamsku, to nie znaczy, że nie ma racji. Skoro chce rozwalić system i zerwać z „grubą kreską”, niech sobie nawet będzie chamem. Jarosław pozostał przy swoim, a epizod z rzecznikowaniem stał się dla niego na zawsze szczepionką od działalności politycznej. Rok później wydał bestseller pt.: „Wódz”, portret Wałęsy i jednocześnie własny rozrachunek z czasem spędzonym u jego boku; bardzo krytyczny wobec Lecha Wałęsy, fatalnie przyjęty przez obóz zwolenników prezydenta. Ale fizycznie oberwał za to Jacek, który jeszcze wówczas do tego obozu należał. Bracia są dość podobni fizycznie i na jednym ze spotkań organizowanych przez Porozumienie Centrum zwolenniczka prezydenta, przekonana, że to „ten” Kurski, dźgnęła Jacka parasolką.
Stosunek do Lecha Wałęsy to chyba największy paradoks braci Kurskich. Gdy Jarosław był jego największym krytykiem, Jacek należał do obozu żarliwych obrońców prezydenta. Potem role się odwróciły. Jarosław, tak jak całe jego środowisko, z czasem zrewidował opinię na temat Lecha Wałęsy i dziś mówi o nim z rezerwą, ale i z szacunkiem, jako o cennym kapitale polskiej historii. Jacek przeszedł na pozycję najbardziej zajadłych krytyków, dla których Wałęsa to w pierwszej kolejności agent Bolek.
Publicystyka, polityka
Jarosław w wolnej Polsce zaczynał w polityce, a skończył w mediach. W 1992 r. dołączył do „Gazety Wyborczej”. Jakiś czas docierał się z zespołem. Przychodził ze środowiska konserwatywnego, nie należał do ojców założycieli, związanych z KOR i „Tygodnikiem Mazowsze”. Wiele razy wchodził w spory z Adamem Michnikiem. Mimo to stał się jednym z najważniejszych publicystycznych nazwisk „Gazety”, a w 2007 r. został zastępcą redaktora naczelnego i do dziś, po faktycznym odsunięciu się Adama Michnika, praktycznie kieruje redakcją. Nie ma parcia na szkło, skupiony na poważnej publicystyce. Niedawno został odznaczony francuską Legią Honorową „jako wybitny, zaangażowany dziennikarz, intelektualista, obrońca wartości wobec wszelkich układów i kompromisów w demokratycznej Polsce”. Mieszka pod Warszawą, z żoną Jolantą, romanistką, która szefuje Fundacji im. Prof. Bronisława Geremka, zajmującej się promocją dorobku profesora, działalnością edukacyjną i organizowaniem debat dotyczących polityki zagranicznej.
Jacek zaczynał w mediach, a skończył w polityce. Niewiele brakowało, by wcześniej niż starszy brat trafił do „Gazety Wyborczej”. W 1990 r. Antoni Pawlak i Seweryn Blumsztajn przyjechali do Gdańska szukać nowego szefa dla gdańskiego dodatku. Szło im niesporo. W końcu wylądowali w redakcji „Tygodnika Gdańskiego” mieszczącej się w siedzibie Solidarności. Może macie jakiś pomysł na naczelnego? – spytali. Maciej Łopiński, naczelny „TG”, powiedział, że jest taki młody, prężny Jacek Kurski. To była końcówka kampanii wyborczej, którą wygrał Lech Wałęsa. Ale oni dzień wcześniej w gdańskiej telewizji widzieli Kurskiego, jak źle mówił o Mazowieckim. I to przesądziło na nie. „Wyborcza” była wtedy za Mazowieckim, przeciwko Wałęsie.
Trudno zresztą powiedzieć, czy Jacek odnalazłby się w prasie. Wielokrotnie deklarował, że jego miłością jest telewizja, bo pozwala mniejszym kosztem osiągnąć większe efekty. Na początku lat 90. wraz z Piotrem Semką tworzył dla telewizji ostre programy publicystyczne. W 1993 r. napisali wspólnie książkę „Lewy czerwcowy” o kulisach odwołania rządu Jana Olszewskiego i roli, jaką odegrał w tym Lech Wałęsa. Tak jak „Wódz” stała się ona bestsellerem. Rok później na jej podstawie powstał film „Nocna zmiana”, a cała historia stała się jednym z mitów założycielskich IV RP. Jacek był już wtedy mocno związany ze środowiskiem Porozumienia Centrum, partią braci Kaczyńskich. Nie był jej członkiem, ale robił im kampanię wyborczą. Wstąpił do Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego, a po porażce wyborczej, razem z jedną z jego frakcji, przystąpił do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. – Pamiętam, że zadzwonił do mnie do domu i mówi: wiesz, ja bym się do was do ZChN zapisał. Dla mnie to było trochę szokujące, bo Jacek był znaną, głośną postacią ROP, jego rzecznikiem. No ale to już było po tym, jak ROP zupełnie poległ w wyborach parlamentarnych, a ZChN w ramach AWS całkiem nieźle sobie poradził – wspomina Artur Zawisza z Ruchu Narodowego, były członek ZChN.
Kurski został prezesem zarządu pomorskiego partii. W 1998 r. uzyskał mandat radnego i objął stanowisko wicemarszałka województwa pomorskiego. – Ze stanowiska poleciał dlatego, że wziął z Zarządu Dróg Wojewódzkich, który mu podlegał, świeżo kupiony służbowy samochód, zapakował się i wraz z rodziną pojechał na wakacje do Włoch. Za wypożyczenie zapłacił jakieś grosze, kilkukrotnie mniej, niż powinien, ewidentnie nadużył stanowiska, więc go sczyścili. Wtedy na jego miejsce wszedł Bogdan Borusewicz, którego od tego czasu Kurski nie znosi – opowiada Sławomir Neuman, poseł PO.
W 2001 r. był pełnomocnikiem toruńskiej listy Akcji Wyborczej Solidarność, w której skład wchodziło ZChN. Tam miał startować także Jacek Janiszewski, były minister rolnictwa, który wynegocjował z przewodniczącym AWS Marianem Krzaklewskim, że będzie ostatni na liście. Kurski go nie chciał, więc idąc rejestrować listę, w ostatnim momencie wpisał za nim drugiego Janiszewskiego – Michała, którego znalazł gdzieś w Gdańsku. Chodziło o to, aby zabrać Jackowi Janiszewskiemu szansę na mandat. Kurski nazwał to „odruchem moralnym”, bo uznał, że kandydat w ogóle nie powinien się na listach znaleźć. Władze ZChN uznały jednak, że to „gangsterstwo polityczne” i Kurskiego wyrzuciły.
Niezrozumienie bulteriera
W 2001 r. wstąpił do PiS, ale po roku odszedł. Jarosław Kaczyński nie chciał się zgodzić, by kandydował na prezydenta Gdańska. Przyjęli go z otwartymi ramionami w Lidze Polskich Rodzin u Romana Giertycha i pozwolili zawalczyć o gdański ratusz. Nie wygrał, ale wynik miał lepszy niż kandydat PiS, którego pogrążyły plakaty rozwieszone przez „nieznane osoby”. Widać było na nich kandydata PiS w agencji towarzyskiej w „stanie wskazującym”. Koalicja PO-PiS wygrała pomorski sejmik, ale dla zdobycia większości brakowało jej trzech mandatów, które zdobyła właśnie LPR z Kurskim na pokładzie. Za fotel przewodniczącego sejmiku Kurski był gotów zawiązać koalicję. Jednak o żadnych porozumieniach z nim nie chciał słyszeć Lech Kaczyński. Miał nawet powiedzieć, że „w polityce są wartości graniczne, a Jacek Kurski te wartości przekroczył”. Jeden z bliskich ówczesnych współpracowników Lecha Kaczyńskiego relacjonuje: – Mówił nawet, że nie zgodzi się na to, by Kurski zasiadał w prezydium sejmiku, bo to by oznaczało, że w polityce każde łajdactwo popłaca. Ostatecznie trzy szable LPR okazały się jednak PO-PiS niezbędne i Kurski został wiceprzewodniczącym sejmiku.
Jacek zorganizował dla LPR – najbardziej z eurosceptycznych partii – kampanię do europarlamentu. Liga zdobyła wtedy 16 proc. (drugie miejsce po PO), a PiS prawie o 4 proc. mniej. Osoba dobrze zorientowana w PiS opowiada: – Prezes zadzwonił wtedy do Jacka i spytał, czy chce wrócić do partii. To nie była prośba, bo prezes nie prosi, ale dał mu przyzwolenie.
Kurski był już wtedy mocno skonfliktowany z Robertem Strąkiem, szefem LPR na Pomorzu, którego nazwał „Bennym Hillem polskiej polityki”. Skwapliwie więc skorzystał z oferty Jarosława Kaczyńskiego. Jaki Kaczyński miał w tym interes? – To oczywiste, wolał mieć Kurskiego – nieprzewidywalnego, ale inteligentnego – po swojej stronie – mówi polityk PiS. Przypomina, że prezes wiele razy dawał Kurskiemu „ostatnią szansę”. – Tylko naiwni wierzyli, że Jacek jest wyrzucany z partii po raz ostatni, ja za długo znam prezesa, aby dać się na to nabrać – słyszymy od członka Komitetu Politycznego PiS. Lech Kaczyński, ze względu na większe niż ma jego brat bliźniak przywiązanie do zasad politycznego fair play, miał dla Kurskiego mniej wyrozumiałości, ale ulegał Jarosławowi.
Udział Kurskiego w sztabie wyborczym Lecha Kaczyńskiego, gdy ten kandydował na prezydenta, skończył się aferą z dziadkiem z Wehrmachtu Donalda Tuska. Jacka wyrzucono ze sztabu, potem z partii. Taka była potrzeba kampanijnej chwili, bo zaraz potem znów został przyjęty. „Jak mu się zdejmie kaganiec i powie »bierz!«, to weźmie” – komentował jeden z działaczy PiS. Sam Kurski zasłynął cytatem „Ci wszyscy, którzy mówią, że ktoś chce podnieść rękę na Jarosława Kaczyńskiego, muszą wiedzieć, że Jacek Kurski mu tę rękę odetnie”. Sam też deklarował, że będzie „bulterierem Kaczyńskich”. Gdy ta etykieta zaczęła mu ciążyć, twierdził, że nierozgarnięci dziennikarze nie zrozumieli żartu. Słów, że „ciemny lud to kupi”, którymi miał skomentować aferę z dziadkiem z Wehrmachtu, wyparł się w ogóle.
Prawo jazdy i pieluchy
W 2011 r., po kolejnych przegranych przez PiS wyborach, Kurski znów wyleciał z partii. Za dużo i za głośno mówili ze Zbigniewem Ziobrą o demokratyzacji. Mieli ochotę przejąć schedę po prezesie, liczyli na bunt zniecierpliwionych posłów PiS, którzy kolejne lata musieli grzać opozycyjne ławy. Wyrzuceni wówczas buntownicy pod wodzą Zbigniewa Ziobry założyli Solidarną Polskę.
Kurski unikał frontalnych ataków na prezesa Kaczyńskiego, ale zdarzało mu się wypowiadać krytyczne uwagi. W wywiadach mówił, że pod koniec czuł się w PiS jak w kolonii karnej, połączonej z przedszkolem, a prezes jest dyrygentem, który pomylił batutę z batem. Prezes ma, według niego, tak silną potrzebę dominacji, że nie znosi konkurencji. Musi panować za wszelką cenę, co czasem przybiera formę poniżania partnerów politycznych. Reklamował, że on i jego koledzy z Solidarnej Polski lepiej niż Kaczyński rozumieją świat, bo mają żony, dzieci, karty kredytowe i prawo jazdy. „Monopol Kaczyńskiego na prawicy jest niszczący” – podsumował w wywiadzie z Robertem Mazurkiem.
Kiedy projekt Solidarnej Polski poniósł klęskę, Kurski za plecami Ziobry znów zaczął wydeptywać ścieżki do Kaczyńskiego. Potem publicznie mówił: „Gdybym wiedział, jakie są kwalifikacje Ziobry, w życiu bym się nie porwał na współuczestnictwo w tego rodzaju projekcie. On z kolei nigdy nie powinien przyjmować roli lidera”. Wspominał też coś o „leszczu”, „trzęsącej galarecie” i konieczności zmiany pieluch. – To był miód na serce prezesa. Jacek wiedział, że te słowa do niego dotrą i tylko czekaliśmy, kiedy znów zacznie się pojawiać na Nowogrodzkiej – mówi stały bywalec narad politycznych PiS.
Jednak 2014 r. był dla Kurskiego trudny. W rozsypkę poszła nie tylko jego nowa partia, ale także życie osobiste. Próbował zablokować publikacje na temat swojego brukselskiego romansu, chciał pozywać redakcje i dziennikarzy, ale sąd orzekł, że mają prawo interesować się jego życiem. Romans, a potem rozwód Kurskiego rozwałkowały tabloidy. Stwierdził, że wycofuje się z polityki, by nabrać dystansu. Ale ci, którzy go znają, wiedzieli, że to długo nie potrwa. – Polityka to jego żywioł, nie potrafi bez niej żyć. Poza tym nie bardzo umie robić co innego – mówi jeden z partyjnych kolegów.
W PiS Kurskiego nie otacza nadmierna sympatia. Wiele osób poobrażał, jak choćby Jolantę Szczypińską, którą wydrwił za podrabianą torebkę Coco Chanel. Wielu jest wściekle zazdrosnych i sfrustrowanych, że prezes mu wszystko wybacza. Nie tylko partyjne zdrady. Mało który polityk ma na koncie tyle skandali, związanych choćby z piracką jazdą, czy przegranych procesów o zniesławienie. Podczas posiedzenia komitetu politycznego, decydującym o ostatecznym kształcie list wyborczych, na których Kurski się nie znalazł, nikt się za nim nie ujął. Ale pod nazwiskiem nie powiedzą o nim ani słowa. Tym bardziej teraz, gdy został prezesem telewizji i będzie decydował o tym, kto będzie zapraszany do programów publicystycznych.
Tłumaczą sobie, że prezes po raz kolejny wybaczył Kurskiemu, bo ten jest skuteczny. Poza tym po czyśćcu politycznym, jaki przeszedł, został sprowadzony do roli partyjnego komisarza, który bez szemrania wykona każde polecenie. Mówią, że prezes ma uraz po telewizyjnej prezesurze Bronisława Wildsteina, który próbował wybić się na niepodległość. Politycznie przeczołgany Kurski nie będzie tego próbował. Jednak jeden z byłych posłów tej partii widzi powrót Kurskiego do łask prezesa nieco inaczej. – Kura z Kaczorem są na „ty”. Kaczyński Jacka zwyczajnie lubi. Ich rozmowy na pewno są prowadzone na granicy cynizmu, ale też wyrafinowanego humoru. Kaczor w związku z tym, że środowisko wokół niego zostało wyprane z jakichkolwiek interesujących ludzi, wziął Kurskiego znowu do siebie, żeby miał z kim sobie inteligentnie porozmawiać.
Na wyspie z Kurą
Opinie o tym, jaki Kurski jest prywatnie, pełne są skrajności. Ma urok szelmy, świetny kompan, dusza towarzystwa, dowcipny. Mnóstwo wdzięku, ale ego rozdęte do rozmiarów Pałacu Kultury. – Narcyz, przekonany, że wszyscy go kochają, wciąga pochlebstwa jak odkurzacz, dlatego ma wielu koniunkturalnych przyjaciół, a teraz będzie miał ich jeszcze więcej – ocenia były partyjny kolega.
„Błyskotliwy, ale niszczy go własny charakter. Bezwzględny w dążeniu do kariery. Po trupach nawet” – oceniał w 2003 r. Lech Kaczyński. Inteligentny – to przyznają wszyscy, ale wielu zaznacza, że to inteligencja manipulatora, który jest zdolny do wszystkiego. Nawet Jarosław Kaczyński z myślą o Kurskim opowiadał anegdotę o skorpionie, który ubłagał krokodyla, żeby go przewiózł na drugą stronę rzeki i w połowie drogi go ukąsił, po czym stwierdził: przepraszam, taką mam naturę.
– Kurski jest jedną z niewielu osób, które udają większych cyników, niż są w rzeczywistości – ocenia Marek Migalski, były poseł PiS. – Kiedyś podszedł do mnie i mówi: Migal, a tak szczerze, jakbyś miał wziąć pięć osób na bezludną wyspę, to pewnie byłbym wśród nich, no nie? Klepnął mnie w ramię i poszedł. Ale, muszę przyznać, że miał rację. To jest cały Kura. Ja z kolei powiedziałem mu: będę się z tobą kolegował, ale muszę sobie raz na zawsze wybić z głowy robienie z tobą jakiejkolwiek polityki, bo ty zawsze zdradzisz. Jesteś sympatyczny, rozmowy z tobą są fascynujące, ale nie wolno ci zaufać, powierzać tajemnic, dilować.
Podobnie w „Końcu PiS-u” opisuje go Michał Kamiński: „To jest człowiek, który kopnie cię w nogę, za jakiś czas się z tobą spotka i będzie szczerze poruszony, że masz siniaka na łydce. I jeszcze zapyta, czy nie pójść po maść do apteki”.
Papiery i papierki
Dziennikarze „Gazety Wyborczej” zaręczają, że Jarosław Kurski nie ma zwyczaju czytać przed drukiem tekstów na temat brata. A to dziennikarze „Wyborczej” wyciągnęli sprawę leśniczówki pod Malborkiem, którą podejrzanie okazyjnie kupił od Lasów Państwowych. Jacek Kurski z kolei w programie „Warto rozmawiać” oskarżył Agorę, że uprawia obsesyjną, antypisowską propagandę, bo jest finansowana przez układ zagrożony przez PiS. Proces o zniesławienie przegrał we wszystkich instancjach. Ponieważ nie zamierzał przepraszać, Agora zamieściła przeprosiny na swój koszt, a zapłatę miał wyegzekwować komornik. Doszło do licytacji samochodu BMW, wartego 100 tys. zł. Chętnych nie było, a licytację zmienił Kurski w happening, podczas którego jego partyjni koledzy wystąpili z naklejkami z logo „Gazety” na ustach, a sam Kurski oskarżył Agorę o tłumienie wolności słowa. Potem zaczął wyciągać z torby pliki banknotów i wrzucać je do przygotowanej urny, ze słowami: Niech się „Gazeta” tymi pieniędzmi udławi.
Jednak kiedy bywa oskarżany o antysemityzm, mawia: to niemożliwe, mam rodzonego brata w „Wyborczej”. Kiedy kilka lat temu gościł w Radiu Maryja, połączył się z nim telefonicznie ojciec Rydzyk. Jacek go pozdrowił, na to Rydzyk, że dziękuje, że wszystko dobrze, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie ten brat w „Gazecie Wyborczej”. Na co Kurski odpowiedział, że prymas Glemp miał brata w PZPR. Wydaje się, że dla Kaczyńskiego brat w „Wyborczej” to raczej atut, nie obciążenie. Lecha i Jarosława zawsze fascynowały relacje braterskie, zwłaszcza taka, gdy rodzeni bracia skrajnie różnią się ideologicznie – dla nich czysta egzotyka.
Dla Jarosława Kaczyńskiego „Gazeta Wyborcza” to symboliczna reprezentacja III RP, której demontaż właśnie rozpoczął. Prawica, która cierpi na środowiskową obsesję „michnikowszczyzny”, wytoczyła „Gazecie” wojnę. A ponieważ Adam Michnik wycofał się z życia redakcyjnego, pierwszym żołnierzem na tym froncie został Jarosław Kurski. Jacek, który od dawna twierdził, że to właśnie mainstreamowe media winne są stworzenia bariery komunikacyjnej, przez którą upadały dotychczas prawicowe projekty, pokieruje publiczną telewizją, która ma wykształcić patriotyczno-narodowy typ Polaka, głosującego na PiS. Jarosław Kaczyński stworzył sytuację, w której po przeciwnych stronach tej medialnej barykady stoją rodzeni bracia. Nie da się ukryć, że ma to pewien perwersyjny urok. Agnieszka Holland w TVN24 skomentowała, że historia braci Kurskich to wspaniały materiał na współczesny polski serial. Mógłby się nazywać „O dwóch takich...”.
Współpraca: Anna Dąbrowska, Malwina Dziedzic, Ryszarda Socha