Żadnych złudzeń: włam trwa!
Sejmowa awantura o Trybunał Konstytucyjny. Protesty przed Sejmem: Hańba!
Skala zjawiska jest tak wielka, że wystarczą przykłady z ostatnich dni.
I tak jeszcze niedawno można było wciąż znaleźć takich, którzy mieli nadzieję, że narastający – i kluczowy dla przyszłości państwa, i symboliczny – konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego może rozwiązać spotkanie kluczowych w tej sprawie instytucji i ugrupowań politycznych u samego prezydenta. Andrzej Duda ograniczył się jednak do wysłuchania zaproszonych (zapewne z charakterystycznym półuśmiechem). O żadnej próbie mediacji nie było oczywiście, o naiwni, mowy.
Ale cóż się dziwić, skoro macierzyste ugrupowanie obecnej głowy państwa ani na moment nie zaprzestało atakowania Trybunału i jego sędziów. Wykpiony został choćby – tyleż zdroworozsądkowy, co uzasadniony prawnie – apel samego TK o niewybieranie nowych sędziów, dopóki nie zostanie rozstrzygnięta kwestia konstytucyjności uchwalonych niedawno ustaw dotyczących tej kwestii. Wrażenia nie zrobił też gest wyłączenia z orzekania sędziów, na których mógłby paść nawet cień podejrzenia o stronniczość.
Przeciwnie: minister sprawiedliwości uznał za stosowne iść za ciosem i zaatakował prezesa Trybunału (żądając wszczęcia wobec niego postępowania dyscyplinarnego) za to, że ten broni instytucji, którą reprezentuje. Przy okazji Zbigniew Ziobro nawiązał (idąc zresztą m.in. śladem prezydenta) do znanej z okresu 2005–2007 retoryki skierowanej przeciwko całemu środowisku sędziowskiemu.
Kolejnym przejawem degrengolady obyczajów politycznych – a i procedury parlamentarnej – okazało się posiedzenie sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka, podczas którego (znowu) w ekspresowym trybie (m.in. bez możliwości przesłuchania chętnych) pisowska większość wybrała sobie kandydatów na sędziów. Ich jakość jest zresztą osobną kwestią. Wystarczy powiedzieć, że nie są specjalnie znani z osiągnięć w nauce prawa (poza jednym wyjątkiem) lub w praktyce prawniczej – a w każdym razie nie na poziomie wymarzonym dla sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Słyną za to (znowu z ledwie jednym wyjątkiem) z powiązań z kręgiem mało sławetnych SKOK-ów bądź z zaangażowania w tzw. sprawę smoleńską.
A już symbolem upadku stanie się posiedzenie plenarne Sejmu, podczas którego większość głosowała na swoich: po seryjnym odrzucaniu wniosków formalnych opozycji, wyłączaniu mikrofonów oraz rechocie bądź buczeniu w odpowiedzi na powoływanie się na imponderabilia, powagę konstytucji i państwa czy wreszcie na odwołania do ważnych dla historii kraju momentów bądź słów najwybitniejszych w walce o wolność Polaków.
To posiedzenie w istocie nie dotyczyło wcale owych pięciu kandydatów (zwłaszcza że formalnie vacaty były – zdaniem najpoważniejszych konstytucjonalistów – obsadzone. Skądinąd dlatego dziwi, że opozycja wzięła udział w tym głosowaniu, zamiast je zwyczajnie zbojkotować). Większości chodziło o pokazanie, że jak się przejmie pełnię władzy, można już wszystko: z opozycją, z konstytucją, z sądami, z ludźmi, z dokonaniami historii.
Powstaje pytanie: jak mają zachowywać się teraz ci, którym nie podobają się poczynania posiadaczy parlamentarnej większości (dzierżących też władzę wykonawczą, w tym ster służb specjalnych, a wszystko wskazuje na to, że wkrótce także mediów publicznych)?
Pole manewru – i porozumienia – w parlamencie okazuje się bliskie zeru (dotyczy to tak opozycji, jak choćby organizacji pozarządowych, fundacji społecznych itp.). Protest może, z racji powagi sytuacji, przenieść się na ulice – i to mimo że tam zapewne będą go próbować tłumić także coraz aktywniejsze ostatnio ogolone bojówki narodowej prawicy.
Będzie to całkiem nowa jakość w Rzeczpospolitej od odzyskania wolności. Znana już jednak z historii.