Kto nam zrobi Budapeszt?
Czy polska opozycja przybliży nas do tego, co dzieje się na Węgrzech
Specyfiką węgierską jest nie tyle Fidesz, ile zupełny brak przeciwwagi dla niego. Orbán rządzi i robi, co mu się podoba, bo po przegranej w 2010 r. system dwupartyjny na Węgrzech załamał się, a na polu walki został sam Fidesz (nie licząc jeszcze skrajniejszego Jobbiku). A przecież Fidesz nie był wcale partią niezwyciężoną. Bywało, że zyskiwał i tracił poparcie, wygrywał i przegrywał wybory. Orbánowi zdarzało się zachwycać wystąpieniami i kompromitować się aferami, podejmować wyjątkowo trafne i wyjątkowo niedorzeczne decyzje, a także wielokrotnie zmieniać poglądy. Ale dopiero po klęsce socjalistów rządzi niepodzielnie i bezterminowo.
Węgierskie taśmy
Na Węgrzech zapaść opozycji także zaczęła się aferą taśmową. W 2006 r. Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP) skompromitowała się, gdy premiera Ferenca Gyurcsányego nagrano podczas wewnętrznych obrad partii: „Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem”. Z niczego nie możemy być dumni, „poza tym, że na końcu odzyskaliśmy władzę z gówna”. Skończyło się zmianą premiera i przegranymi wyborami. Partia miała do wyboru przywódców skompromitowanych albo słabych, innych nie chciała albo nie potrafiła znaleźć. Nastąpiła stopniowa dekompozycja MSZP, z której odeszła najpierw grupa Katalin Szili (Unia Społeczna), a następnie grupa samego Gyurcsányego, który założył Demokratyczną Koalicję.
Przedłużającą się słabość i podział opozycji Orbán wykorzystał do znaczącego ograniczenia demokracji na korzyść swojej partii. Na Węgrzech dziś to bardziej władza kontroluje media niż media władzę. Ograniczono nie tylko pluralizm prasy i telewizji, ale także działalność organizacji pozarządowych, autonomię uniwersytetów, a przede wszystkim niezależność Trybunału Konstytucyjnego.