Dodatkowe posiedzenie „starego” Sejmu, by odrzucić prezydenckie weta? To prawnie możliwe
Prezydent Andrzej Duda od początku swojego urzędowania zawetował już cztery ustawy, czyli dokładnie tyle, ile poprzedni prezydent zakwestionował w ciągu całej pięcioletniej kadencji. Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi Duda odmówił podpisania ustawy o uzgodnieniu płci. W przeddzień swojej wizyty w Paryżu odesłał do Sejmu nowelizację ustawy o lasach, która miała uniemożliwić ich prywatyzowanie, nowelizację ustawy o mniejszościach narodowych, która pozwoliłaby im stosować przed organami powiatowymi swój język, obok urzędowego, oraz ustawę zezwalającą na ratyfikację tzw. poprawki dauhańskiej do Protokołu z Kioto.
Ze wszystkich zawetowanych ustaw największe znaczenie ma ta ostatnia, dotycząca Protokołu z Kioto. Zobowiązuje on państwa m.in. do redukcji emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 5 proc. w porównaniu z poziomem emisji w 1990 r. Poprawka dauhańska zakłada przedłużenie tych ustaleń do końca 2020 r. Prezydent odmówił podpisania ustawy, gdyż jego zdaniem Sejm nie przeanalizował skutków prawnych i ekonomicznych zobowiązania, które będzie miało duży wpływ na polską gospodarkę i społeczeństwo.
Między starym a nowym Sejmem
Wszystkimi zawetowanymi ustawami ma zająć się już nowy Sejm, w teorii jest jednak możliwe, by w celu głosowania nad wetem zwołane zostało dodatkowe posiedzenie w starym składzie. Zgodnie z przepisami jego kadencja wygasa dopiero w dniu poprzedzającym pierwsze posiedzenie nowego Sejmu. Do tego czasu prezydium Sejmu może zdecydować o zebraniu na obrady, choć nigdy w historii tak się nie stało. Poza przepisami istnieje bowiem zwyczaj, że w okresie między wyborami a pierwszym posiedzeniem Sejmu nie powinno podejmować się żadnych istotnych rozstrzygnięć.
Istnieją jednak argumenty przemawiające za zwołaniem „starego” Sejmu. Całkiem naturalne wydaje się, by zawetowanymi ustawami zajęli się ci sami posłowie, którzy je tworzyli i głosowali nad nimi. Część z nich od listopada nie zasiądzie już w ławach sejmowych, jak choćby autorka ustawy o uzgodnieniu płci, Anna Grodzka. Takie posiedzenie miałoby też wymiar polityczny, dałoby Platformie szansę na zwarcie szyków po przegranych wyborach i pokazanie, że do ostatniej chwili będzie walczyć o popierane przez siebie ustawy. Przede wszystkim jednak pozwoliłoby nagłośnić temat zawetowanych ustaw, który przeszedł praktycznie bez echa w powyborczym ferworze.
PO w obecnej sytuacji walki o przywództwo w partii mogłaby mieć jednak problem, by doprowadzić do zwołania posiedzenia i zebrania wymaganej większości głosów. Do przegłosowania prezydenckiego weta potrzeba aż 3/5 głosów przy obecności połowy składu Sejmu, część posłów mogłaby być niechętna do pojawienia się na głosowaniu. Precedensowa decyzja o dodatkowym posiedzeniu z pewnością wiązałaby się też z falą negatywnych komentarzy dotyczących łamania utartych zwyczajów, wykorzystywania nieścisłości w przepisach i psucia demokracji w Polsce.
Decyzja o zwołaniu dodatkowego posiedzenia, choć politycznie trudna, jest możliwa. Ostatnie słowo może mieć jednak prezydent, który w tym przypadku mógłby wyznaczyć pierwsze posiedzenie Sejmu nowej kadencji w terminie uniemożliwiającym zajęcie się wetem.
Nina Szczęch jest analitykiem ds. prawnych w Polityce Insight.