Po wyborczej katastrofie lewicy spod znaku SLD i Twojego Ruchu Miller stracił dobrą okazję, żeby siedzieć cicho. Nie wiem, czy Jacques Chirac, czyli autor słynnego zdania, którego trawestacji się dopuściłem, podpisałby się pod tą oceną, ale raczej nie przyszedłby mu do głowy pomysł, który Leszek Miller odgrzał w środowy poranek na antenie TOK FM.
Co takiego powiedział były premier? „Uważam, że PiS skróci kadencję samorządu terytorialnego, przynajmniej na poziomie sejmików wojewódzkich. Zresztą słusznie, dlatego że jeśli przypomnimy sobie, że PSL w tamtych wyborach do Sejmików dostał 24 proc., a teraz w wyborach parlamentarnych 5 proc. – a wybory do sejmików są zawsze uważane za najbardziej podobne do parlamentarnych – to widać, że skala nieprawidłowości, jakie wtedy miały miejsce, i te zastrzeżenia do tamtych wyborów znajdują potwierdzenie” – przekonywał Miller, nie precyzując jednak, o jakie to nieprawidłowości chodzi. Dodał tylko, żeby nie było wątpliwości, jakie jest jego stanowisko w sprawie skracania kadencji: „Jeżeli PiS wystąpi z taką inicjatywą, żeby wybory do samorządów terytorialnych odbyły się szybciej, to trudno będzie zaprzeczyć”.
Nie wiem, komu byłoby trudno zaprzeczyć poza samym Millerem. Pewnie PiS, z którym już pod koniec zeszłego roku ramię w ramię głosił podobne teorie. Wstępne wyniki badań ekspertów Fundacji Batorego, którzy analizowali nieważne głosy oddane w wyborach lokalnych, stwierdzają, że rzeczywiście konstrukcja kart w formie książeczki mogła wprowadzać niektórych w błąd (w sumie oddano ponad 5 mln głosów nieważnych, najwięcej w wyborach do sejmików – 2,5 mln, czyli 17 proc.), ale o przestępstwie lub ciężkich naruszeniach prawa nie ma mowy. A tylko takie mogłyby być powody unieważnienia wyników. Dlatego wszystkie skargi na wyniki zeszłorocznych wyborów samorządowych, które rzekomo zostały wypaczone złą konstrukcją kart, a których autorami były m.in. SLD oraz PiS, sądy odrzucały jako bezpodstawne.
Ale nawet jeśli założymy, że wyborcy zostali wprowadzeni w błąd, to możemy mieć jedynie pretensje do parlamentu. Miller w nim zasiadał i to on uchwalił taki kształt kart. Pretensje możemy kierować także do członków komisji wyborczych, którzy nie wyjaśnili właściwie obywatelom, jak powinni głosować. Na pewno jednak nie jest to powód do zmiany wyników wyborów przez decyzję parlamentarnej większości.
Banałem jest przypominać, że żyjemy w państwie prawa, w którym o tym, czy zostało ono naruszone czy nie, decydują nie politycy, tylko niezawisłe sądy. Dlatego majstrowanie przy samorządach, w celu zresztą jasnym dla każdej trzeźwo myślącej osoby, byłoby groźne dla demokracji. Byłby to precedens, który stosowany w przyszłości mógłby doprowadzić do kwestionowania każdych wyborów przez każdą ekipę sięgającą po władzę.
Leszek Miller jako były premier i szef Sojuszu powinien to wiedzieć. Powinien również zdawać sobie sprawę, że właśnie tego typu pomysły, mające niewiele wspólnego z demokratycznym ładem, mogą zawieść go nawet na śmietnik historii. Byłoby to jak najbardziej nieodpowiednie miejsce dla polityka, który jako szef rządu wprowadzał Polskę do Unii Europejskiej.
Snucie wizji skracania kadencji samorządom i szukanie wokół siebie winnych porażki w przypadku Leszka Millera sensowniej byłoby zastąpić poważną refleksją nad skróceniem własnej kadencji – przewodniczącego SLD. Inaczej przyjdzie mu ten sztandar wyprowadzić w to samo miejsce, na które trafiła chorągiew innej partii, do której kierownictwa kiedyś należał.