Życie Beaty Szydło tak się jakoś układało, że zawsze wchodziła do gry z ławki rezerwowych. Na tym, że inni odpadali, ona potrafiła skorzystać, choć nikt się po niej wielkich sukcesów nie spodziewał. I tak już było od szkoły średniej. – W szkolnych zawodach rejonowych w tenisa ziemnego moja szkoła nie miała reprezentantki, a ja nie miałam nigdy rakiety w rękach. W tydzień opanowałam zasady i z zawodów wróciłam z kilkoma wygranymi meczami – wspominała w rozmowie z POLITYKĄ. Teraz wygrała ten najważniejszy dla swojej partii i przede wszystkim dla Jarosława Kaczyńskiego. Kandydatką na premiera też została w trybie awaryjnym, kiedy na biurku prezesa PiS wylądowały kolejne badania dowodzące, że on sam i zużyci w bojach najwierniejsi towarzysze nie są w stanie przebić sondażowego sufitu.
Beata dzielnie staje
O tym jednak, że została wpuszczona na boisko z ławki rezerwowych, zostało jej przypomniane już w pierwszych słowach prezesa na wieczorze wyborczym PiS w siedzibie przy Nowogrodzkiej. Jarosław Kaczyński z rozrzewnieniem wymienił między innymi tragicznie zmarłe w katastrofie smoleńskiej Aleksandrę Natalli-Świat i Grażynę Gęsicką, które były mentorkami Szydło. – Głupio to może dziś mówić, ale gdyby sprawy nie potoczyły się tak tragicznie, to Beata na pewno nie byłaby dziś naszą kandydatką na premiera – mówi ważny polityk PiS. Sam prezes, dziękując Beacie „za wielką pracę”, ani razu nie powiedział o niej „nasza premier” czy „nasza kandydatka na premiera”.
Jednym z trzech wiceprezesów partii także została, korzystając na tym, że Joanna Kluzik-Rostkowska skonfliktowała się z prezesem po przegranych wyborach prezydenckich. To ona miała zastąpić Natalli-Świat w fotelu wiceprezes.