Tekst ukazał się w „Polityce” w kwietniu 2015 r.
Sytuacja Morawieckich przypomina tę opisaną przez Mrożka w „Tangu” – ojciec jest zbuntowany, syn poukładany. Kornel przyznaje z uśmiechem, że jego syn Mateusz ma większe zakorzenienie w rzeczywistości, ale u Kornela – jak sam mówi – czynnik realności także wzrósł w porównaniu z latami 80. Mateusz, prezes zarządu Banku Zachodniego WBK, przesyła przez dyrektorkę biura prasowego banku sugestię, że w związku z pełnioną funkcją byłoby mu niezręcznie wypowiadać się.
Ojciec, rocznik 1941
Kornel Morawiecki jest bohaterem i legendą opozycji solidarnościowej lat 80., jednak – zdaniem wielu dawnych kolegów – nie tego jej nurtu, który przyjęło się historycznie uważać za główny. Buntował się zarówno przeciw komunie, jak przeciw pokojowym metodom odsunięcia komuny od władzy.
Pół roku po wprowadzeniu stanu wojennego 41-letni Morawiecki, fizyk, adiunkt na Politechnice Wrocławskiej, założył niezależną organizację konspiracyjną Solidarność Walczącą. Był już dobrze znany w środowisku oporników – organizował wrocławskie strajki studenckie w marcu 1968 r. i solidarnościowe w sierpniu 1980 r., współredagował i kolportował podziemny „Biuletyn Dolnośląski”, w 1979 r. z synem Mateuszem i kolegami w kilku miastach Polski witał Jana Pawła II z transparentem „Wiara i Niepodległość”. Ścigała ich ubecja, zdybała w Częstochowie, siłą odebrała transparent, dostali po gębie – takie zdarzenia budowały nimb niezłomności. „Nie gra się w karty z szulerami” – mawiał Kornel o próbach dogadywania się z władzą. „SW” była gotowa walczyć zbrojnie; w gdyńskiej stoczni na zamówienie „SW” powstało nawet kilka korpusów bomb i karabin maszynowy.
Czytaj także: Zmarł Kornel Morawiecki, opozycjonista, twórca Solidarności Walczącej, marszałek senior
Morawiecki urodził się w Warszawie, ojciec był w czasie wojny żołnierzem AK. Stąd Kornel budował „SW” wedle wzorów kedywowskich: nie można było się po prostu zapisać jak do „S”; trzeba było mieć dwóch wprowadzających, składało się przysięgę i deklarowało gotowość do walki dywersyjnej. Wielu, zwłaszcza młodym ludziom, taki styl imponował. Podziw dla Morawieckiego wzrósł jeszcze, kiedy Kornel przez 6 lat, łącznie w 60 zakonspirowanych mieszkaniach, ukrywał się przed aresztowaniem. „Wszedłem tam i zobaczyłem Wodza” – wspominał Krzysztof Zwierz, młody geodeta, swoje potajemne spotkanie z Morawieckim w 1982 r. i przyjęcie do „SW”. „Czułem się jak członek Armii Krajowej i miałem zaszczyt poznać dowódcę, który będzie kierował walką przeciw komunie”.
Byli i tacy, którym wodzowski, wojenny sznyt „SW” wydawał się archaiczny. Władysław Frasyniuk, legenda „S”, wspomina Kornela Morawieckiego z tamtych czasów tak: miły, spokojny człowiek, który prywatnie nie rzuciłby mięsem ani nie zabiłby muchy. Nie był typem fajtera, przywódcy, a jednocześnie głęboko wierzył, że krew i trupy mogą zmotywować ludzi do walki z komuną. Kornel zawsze był poza grupą – opowiada Frasyniuk – był indywidualistą przekonanym o swojej racji.
Morawiecki wpadł w ręce ubecji w listopadzie 1987 r., gdy – według ludzi z głównego nurtu „S” – politycznym już „nie wybijali zębów”. Przewieziono go helikopterem do więzienia przy Rakowieckiej w Warszawie, nigdy nikogo z podziemnej struktury „SW” nie sypnął. Potem wyjechał do Włoch, po trzech dniach był z powrotem w Warszawie – deportowano go do Austrii bez prawa powrotu. Wrócił nielegalnie w sierpniu 1988 r.
W ZSRR trwała pierestrojka, powiało zmianami, w których Morawiecki znów odnalazł się jako buntownik – „SW” nie usiadła w kwietniu 1989 r. do rozmów Okrągłego Stołu. Z szulerami się nie gra – powtarzał Morawiecki.
Czytaj także: Rodzina Morawieckich
•
Dzisiaj Kornel Morawiecki, emerytowany wykładowca akademicki i prezes zarządu Stowarzyszenia Solidarność Walcząca, jest jedynką Ruchu Kukiza na wrocławskiej liście wyborczej do Sejmu. Mówi: Kukiz to drugie echo oryginalnej Solidarności; pierwsze echo było w 1989 r. Szacunek jest obopólny, bo kukizowcy przyznają, że Kornel jest dla Pawła wielkim autorytetem i symbolem niezłomności. Kornel przyznał nawet przed Pawłem, że na niego nie głosował, a Paweł się nie obraził.
Morawiecki mówi, że zaczął się Kukizowi przyglądać po wyborach prezydenckich – te 20 proc. głosów oddanych na rockmana było dla legendy „SW” jak deklaracja zaufania; oto społeczne ruchy oddolne upewniły Morawieckiego, że społeczeństwo polskie nie jest zniszczone i budzi się do działania, kiedy trzeba.
Współpraca zaczęła się, gdy do siedziby Stowarzyszenia „SW” we Wrocławiu dotarły przed trzema miesiącami sygnały od ludzi Kukiza, że w trakcie kampanii referendalnej dotyczącej jednomandatowych okręgów wyborczych Paweł chciałby skorzystać z infrastruktury „SW”: lokalu i kont bankowych. Ruch Kukiza był tak bardzo oddolny, że nie miał własnych kont i siedzib – to Morawieckiemu zaimponowało, bo przypominało jego podziemne lata. Chodźcie do nas – zgodził się – będzie uczciwie. W większości ufam ludziom Pawła, mówi Morawiecki, chociaż nie wszystkich znam. Nie mogę też powiedzieć, że jesteśmy przygotowani na przejęcie władzy – dodaje – to jest na razie poziom operacyjny, jeszcze nie strategiczny. Bezcenne jest co innego: powrót idei, o którą się walczy; dyskusja; dowolność opinii; sumienie i uczciwość. Liczą się z moim zdaniem – mówi Kornel Morawiecki.
To idzie młodość – słychać tymczasem przekąs ze strony dawnych kolegów Kornela z podziemia. Frasyniuk mówi wprost: nie jest dla mnie zaskoczeniem start Kornela z listy Kukiza do Sejmu, ale współczuję. Ludzie z takim doświadczeniem życiowym jak Kornel powinni raczej startować do Senatu. Bo Morawiecki – z szacunkiem dla niego, bo w latach 80. należał do mniejszości polskiego społeczeństwa, która nie ugięła się przed komunistami – przez całe życie próbował zaistnieć w dużej polityce i nigdy mu się to nie udało.
W 1990 r. Kornel Morawiecki chciał kandydować na prezydenta Polski – nie zebrał wystarczającej liczby podpisów. Rok później z ramienia założonej przez siebie Partii Wolności kandydował do Sejmu; w programie telewizyjnym przewrócił symbolicznie okrągły stolik – bezskutecznie. Tak samo było w 1997 r., gdy kandydował do Senatu z ramienia Ruchu Odbudowy Polski, i w 2007 z ramienia PiS. Też w 2007 r., na 25-lecie „SW”, Morawiecki nie przyjął z rąk prezydenta Kaczyńskiego Orderu Odrodzenia Polski; uznał, że odpowiedniejszy dla „SW” byłby wyższy rangą Order Orła Białego.
W 2010 r. wystartował w wyborach prezydenckich jako kandydat „SW”. Opowiadał się m.in. za opodatkowaniem Kościoła i bogatych rolników, karą śmierci, zalegalizowaniem związków homoseksualnych. I za JOW, o których wtedy jeszcze mało kto słyszał, bo Paweł Kukiz wciąż grał rocka.
Dziś, startując z list Kukiza, Morawiecki mówi: widzę, że im się chce działać dla kraju, mnie też się chce działać dla kraju.
Syn, rocznik 1968
Mateusz Morawiecki jest prezesem zarządu Banku Zachodniego WBK. Uchodzi za jednego z najwybitniejszych współczesnych ekonomistów polskich; ludzie, którzy go znają – wśród nich jego ojciec Kornel – mówią o wysokich standardach zawodowych i moralnych, jakimi prezes kieruje się w życiu. Dossier naukowym Mateusza można obdzielić kilka osób: historia na Uniwersytecie Wrocławskim, Business Administration na Politechnice Wrocławskiej i w Central Connecticut State University w Stanach, magister z dyplomem MBA na wrocławskiej Akademii Ekonomicznej, podyplomowe prawo europejskie i ekonomika integracji gospodarczej w Hamburgu. Integracja gospodarcza i walutowa ukończona w Bazylei. Dyplom Advanced Executive Program w amerykańskiej Kellogg School Of Management. Przewodniczy radzie nadzorczej Konfederacji Lewiatan. Od siedmiu lat jest także konsulem honorowym Republiki Irlandii w Polsce.
Mateusz Morawiecki mógł robić karierę światową – interesowali się nim amerykańscy headhunterzy wyławiający najzdolniejszych studentów; proponowali ogromne sumy. Syn radził się ojca, co robić. Syneczku – mówił Kornel – zostań w Polsce. Ojciec był przekonany, że syn zostanie – zna jego poczucie obowiązku wobec kraju. Często o tym rozmawiali, nawet kiedy Mateusz był mały, i padały sformułowania w rodzaju „służyć temu krajowi”. Wszystkie te studia, dodaje dumny ojciec, Mateusz skończył, zdobywając stypendia, rodzinę nie kosztowało to grosza. Prowadzi bardzo poukładane życie.
Ale przez większą część lat 80. wrocławska rodzina Morawieckich żyła w chaosie wynikającym z walki politycznej. Mateusz urodził się we Wrocławiu. W wieku 11 lat był już uświadomiony konspiracyjnie, często przebywał w towarzystwie przyjaciół ojca – na przykład drukarzy „Biuletynu Dolnośląskiego”. W książce Igora Janke „Twierdza. Solidarność Walcząca – podziemna armia” mówił, że zszywał, sklejał i układał w sterty gotowe gazety; jako kolporter przemierzał miasto tramwajami ze sportową torbą wypełnioną bibułą; potem sam drukował i publikował w „Bidolu”.
Kiedy miał 13 lat, organizował z kolegami pierwszomajowe akcje ściągania czerwonych flag z domów. „Od razu zrozumiałem, na czym polega konspiracja – mówił. – To mi zostało na długo. Potem, nawet na studiach, nikomu nie opowiadałem o tym, co robię. Obawiałem się esbeckich wtyczek”. Kiedy w 1987 r. Mateusz zaczął studia na wydziale historii, Kornela właśnie aresztowano.
Przez sześć lat ukrywania się Kornela esbecy byli właściwie lokatorami w domu rodzinnym Morawieckich – pojawiali się na rewizjach po kilka dni z rzędu. Czasem zachowywali się spokojnie, innym razem wybebeszali szafy – pani Jadwiga, matka Mateusza, twierdziła już nawet, że da się do tego przyzwyczaić. Dziś Kornel Morawiecki opowiada, że to właśnie kedywowski model konspiracji ocalił „SW” przed większymi wsypami, a jemu samemu pozwolił kluczyć tak długo.
Im bardziej nie mogli go złapać, tym bardziej on stawał się symbolem podziemia – ale z drugiej strony miał ograniczone pole działania, a ukrywanie go angażowało bardzo wiele osób. Z punktu widzenia rodziny wyglądało to dramatycznie: nie widzieli się z ojcem łącznie siedem lat; wymiana jednego listu między nim a rodziną trwała kilka tygodni; Anna, siostra Mateusza, wspomina, że zapamiętali ojca jako brodatego bruneta, a kiedy spotkali się z nim następnym razem na widzeniu w więzieniu, był siwiutki.
Przez te lata – pomiędzy ojcem brunetem a siwym – Mateusz Morawiecki osiągnął pełnoletniość, esbecy zabierali go już na długie przesłuchania. Zdarzało mu się słyszeć od nich: „Mogę cię zabić, skurwysynu, jak nie zaczniesz gadać”. Albo: „Pamiętaj, gówniarzu, że twoją młodszą siostrę mogą zgwałcić nieznani sprawcy”.
W miesiącu, w którym aresztowano mu ojca, Mateusz z kolegą weszli po rusztowaniu na budynek we Wrocławiu, żeby zawiesić transparent: „Uwolnić Kornela”. Trzech esbeków goniło ich po tych rusztowaniach przez kilkanaście minut, dopadło; bili Mateusza przez pół godziny. O takich rzeczach prezesowi zarządu banku, trzeciego w rankingu banków w Polsce, niezręcznie byłoby opowiadać.
•
Dziś, przed wyborami parlamentarnymi 2015 r., o Mateuszu Morawieckim głośno jest z powodu powyborczych planów Prawa i Sprawiedliwości – prawicowy tygodnik napisał niedawno, że PiS, jeśli wygra wybory, widziałby młodszego Morawieckiego na stanowisku ministra finansów. Takie przymiarki wyciekające do mediów nie są dla prezesa niczym nowym: w 2010 r., po katastrofie smoleńskiej, Mateusz Morawiecki wymieniany był jako następca Sławomira Skrzypka na stanowisku prezesa NBP; w 2013 r. jako następca ministra finansów Jacka Rostowskiego. Spekulowano nawet, że jego odmowa przyjęcia teki w rządzie Tuska tak bardzo spodobała się prezesowi Kaczyńskiemu, że dziś Morawiecki jest w gabinecie cieni PiS.
Kornel Morawiecki mówi, że cieszy się z pogłosek o ewentualnym przejściu syna z biznesu do polityki, choć na pewno zarabiałby tam dużo mniej. Ale byłby dobrym ministrem finansów – uważa ojciec – próbowałby uzdrowić sytuację w Polsce. Podobnie uważa Władysław Frasyniuk: byłby super jako minister finansów. Mateusz z całą pewnością podniósłby poprzeczkę w rządzie, jeśli chodzi o wiedzę; trzymam kciuki.
Jednak Mateusz Morawiecki, prezes zarządu BZ WBK, konsekwentnie tych rewelacji nie komentuje. Publicznie odzywa się rzadko. W marcu 2014 r., podczas Polskiego Forum Ekonomicznego w Londynie, przekonywał Polaków: „Jeśli wrócicie do kraju, będziecie u nas elitą. W Wielkiej Brytanii będziecie prawdopodobnie zawsze jechać drugą klasą”. W kwietniu 2015 r., po wykładzie, zapytany przez uczestników Szkoły Przywództwa Instytutu Wolności o inspiracje prezes miał odpowiedzieć: inspiruje mnie Polska.
Autor korzystał z książki: Igor Janke „Twierdza. Solidarność Walcząca – podziemna armia”, wyd. Wielka Litera.