Używana retoryka nie tylko grozi podkręceniem najgorszych społecznych nastrojów, ale też nie prowadzi do wypracowania praktycznych pomysłów na rozwiązanie problemu.
Jarosław Gowin już wcześniej przekonywał, że wyznawcy islamu dążą do zniszczenia cywilizacji Zachodu i będą „roznosić po krajach Europy zarazę terroryzmu”. Wieszczył, że jeśli przyjmiemy uchodźców „wyznania muzułmańskiego, to ataki nastąpią też w Polsce”. Grzmiał, że „musimy zachować instynkt samozachowawczy”, „obowiązkiem państwa jest troska o własnych obywateli” i nie można ulegać „szlachetnym porywom serca”. Deklarował, że azyl można dać jedynie chrześcijanom.
Teraz wyznał, że niedawno przeczytał, jakoby Państwo Islamskie szkoliło swoich żołnierzy tak, „że oni wysadzają w powietrze niemowlęta”. Ogłosił więc: „Od tego jestem polskim politykiem, żeby zapobiec lub zmniejszyć ryzyko, że kiedykolwiek ktoś wysadzi w powietrze polskie niemowlę”.
Prezydent Duda przeczytał ostatnio z kolei, że „dla grup przestępczych przemyt ludzi stał się bardziej dochodowy niż przemyt narkotyków”. W efekcie tej lektury doszedł do wniosku – którym podzielił się na Forum Gospodarczym w Krynicy – że „pół Azji i Afryki wsiądzie do łódki”, chcąc dotrzeć do Europy w nadziei, że ta się nimi zajmie. Połączył to ze swoim starym, wyborczym jeszcze, sloganem (zaczerpniętym zresztą od samego prezesa Kaczyńskiego), że nie ma zgody na „dyktat silnych w UE”. Nowym pojęciem-kluczem stała się „specyfika poszczególnych państw” – to z jej powodu Unia nie może narzucać krajom członkowskim kwot uchodźców, które powinni przyjąć.
Niestety, po zbliżoną w duchu retorykę sięgnęła znowu Ewa Kopacz („znowu”, bo używała jej już niegdyś, ale potem wydawało się, że od tego tonu odeszła). Oto zapewniła, że „obowiązkiem polskiego premiera jest solidarność wobec własnych obywateli”. Towarzyszyły temu zastrzeżenia typu: w grę nie wchodzą „emigranci ekonomiczni, ale ludzie, których życie jest zagrożone” – tak jakby w tym przypadku chodziło o wychodźstwo zarobkowe i jakby to właśnie Polska była jego wymarzonym celem.
Rzecz w tym, że w sytuacji tak silnych jak dziś, emocji społecznych, odpowiedzialni politycy – tacy, którzy nie chcą ugrać swojego na nucie ksenofobii – powinni szczególnie uważać na słowa. Powinni tonować nastroje, nie zaś – choćby mimowolne – schlebiać instynktom niechętnym Innym.
Po drugie, akurat w tym przypadku istnieją poważne argumenty za co najmniej życzliwym potraktowaniem potencjalnych przybyszy. Nie tylko, co oczywiste (choć, jak widać, nie dla posła Gowina) humanitarne czy moralne, ale też historyczne (pamięć o dziejach rodzimego wychodźstwa), polityczne (wizerunek i pozycja w Europie), a nawet ekonomiczne. Społeczne wreszcie: bo to w tych dniach Polska zdaje kolejny raz egzamin, który może wpłynąć na to, która strona polskiej twarzy – ta szlachetna czy ta brzydsza – okaże się silniejsza.
PS A namierzanie i neutralizowanie ewentualnych terrorystów to już, panie pośle Gowin, zadanie służb specjalnych. „Weryfikacja uchodźców pod kątem bezpieczeństwa” jest rzeczą tak naturalną, że nie trzeba też – jak zrobiła to premier Kopacz – stawiać tego Unii jako warunku polskiej dla nich pomocy.