Nastawienie jest bojowe. Polacy twierdzą, że po poprzednim, zwycięskim meczu z Niemcami w zespole nastąpił przełom, że żaden rywal im niestraszny, poza tym są liderem grupy, więc presja jest im obca, a skrzydłowy Sławomir Peszko zapowiada w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, że chciałby Niemców upokorzyć na ich własnej ziemi.
Ma ku temu powody osobiste, gdyż owi Niemcy (z FC Koeln) nie poznali się na jego talencie. Pierwsze mecze tego sezonu oglądał z trybun, a że jest zdrowym, chętnym do gry oraz mającym wysokie mniemanie o sobie jako piłkarzem, odebrał to jako ciężką dyskryminację. W geście sprzeciwu wezwał więc swojego menedżera do poszukiwania nowego klubu. Taki się znalazł, konkretnie Lechia Gdańsk. Peszko skwapliwie skorzystał z okazji i zamiast walczyć o miejsce w klubie z Bundesligi, woli regenerować swoje ego w ojczyźnie, w klubie z Gdańska, który jest budowany od dłuższego czasu bez ładu i składu, za to ma permanentnie wielkie aspiracje, nielicujące z miejscem w dolnej połowie tabeli, oraz niemieckiego właściciela.
Selekcjoner Adam Nawałka wyraził jednak swoje zadowolenie z takiego obrotu kariery Sławomira Peszki, pochwalił również decyzję Kuby Błaszczykowskiego, który niechciany w Borussii Dortmund wyjechał ratować przyszłość do Fiorentiny.
Selekcjoner jest z nastawienia oraz z deklaracji niepoprawnym optymistą. Najchętniej mówi o tym, co się do tej pory udało zbudować, wychwala żelazny kręgosłup kadry (Fabiański-Glik-Krychowiak-Milik-Lewandowski), jakby nie dostrzegając, że to ledwie połowa drużyny, natomiast w kwestii obsady pozostałych pozycji (może poza skrzydłowym Kamilem Grosickim) mnożą się wątpliwości. O tym, jak bardzo ograniczony jest wybór, świadczy fakt, że poważnie rozważanymi kandydatami do powstrzymania Niemców są zawodnicy z polskiej ligi, ewentualnie wracający po kontuzjach albo na siłę przekwalifikowani do gry na pozycjach, do których nie są przyzwyczajeni.
Optymistyczny nastrój udziela się jednak części piłkarskich ekspertów, którzy twierdzą, że to Niemcy mają kłopoty, że ich przeciętna forma po mundialu to żaden przypadek, bo kilku kluczowych dla reprezentacji graczy zakończyło kariery, a następcy to już nie ten rozmiar kapelusza.
Nasi byli piłkarze odpytywani z prawdopodobnego wyniku, odpowiadają w zgodzie z nastrojem narzuconego przez otoczenie kadry optymizmu, za to w niezgodzie ze zdrowym rozsądkiem, że pewnie będzie remis. Zupełnie ignorują przy tym fakt, że nawet jeśli Niemcy mają problemy, to jednak mają również bez porównania większe możliwości ich rozwiązania, całkiem adekwatne do potencjału kraju z czterema zespołami w Lidze Mistrzów (my mamy Lewandowskiego, Krychowiaka i Szczęsnego), ligę, której potentaci zachowują zdrowe proporcje między sprowadzaniem zagranicznych gwiazd a korzystaniem z piłkarzy własnego chowu oraz piłkarzy wyjeżdżających do najlepszych klubów Europy za ciężkie miliony euro.
Dla wszystkich trzeźwo oceniających szanse pocieszające jest to, że mecz z Niemcami nie należy do wybitnie nielubianej przez polskich piłkarzy kategorii spotkań o wszystko (i to jest kapitał tej reprezentacji, zbudowany również przez ubiegłoroczne zwycięstwo). Ewentualna porażka to jeszcze żaden dramat; dramatem będzie dopiero strata punktów w spotkaniach z Irlandią i Szkocją, które wciąż walczą o awans.
Pocieszające jest również to, że historyczne zwycięstwo sprzed roku doszło do skutku nie tylko dzięki furze szczęścia, ale również dzięki temu, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów polscy piłkarze zagrali tak, jakby od zwycięstwa zależało ich życie. Może to jest źródło optymizmu Adama Nawałki.