Oczywiście, że Dorn intelektualnie, merytorycznie i retorycznie bije na głowę większość parlamentarzystów i osobiście życzę mu powodzenia, ale przecież PO nie ściągnęła go po to, by podnieść jakość klubu parlamentarnego. To sztandar – podobnie jak Napieralski, który bez wahania porzucił budowaną przez siebie partię i swych kolegów. PO idzie na wybory jako antyPiS i zbiera wszystkich, którzy są przeciw PiS. Tak ma to przynajmniej wyglądać.
Decyzja PO oznacza, jak bez skrępowania wyznał mi jeden z liderów tej partii, rezygnację z jakiejkolwiek tożsamości ideowej. Platforma ma być atrakcyjna dla wszystkich, którym nie po drodze z PiS. Przegrała zaś koncepcja ewolucji w stronę partii centrolewicowej, która byłaby odpowiednikiem amerykańskiej Partii Demokratycznej. Opowiadał się za tym m.in. Michał Kamiński, a stała za tym myśl, że na prawicy PO i tak nie ma czego szukać, lepiej więc zagospodarować centrum i wszystko na lewo od centrum. Sprzeciwiało się temu konserwatywne skrzydło PO z coraz aktywniejszą w krajowej polityce Hanną Gronkiewicz-Waltz.
Przede wszystkim zaś zwyciężyły stare nawyki i stare myślenie. Jeśli PO była rozciągnięta od lewej do prawej strony za Donalda Tuska i było OK, to czemu to zmieniać?
Sądzę, że w myśleniu tym tkwi błąd. PO kilka lat temu przyciągała ludzi z PiS i lewicy, ale miała wówczas poparcie powyżej 40 proc., a PiS tkwił w kryzysie. Tusk mógł budować centrolewicoprawicę, bo stało za nim rzeczywiste poparcie społeczne; PO mogła wygrywać wybory dzięki strachowi przed PiS, bo ten strach był rzeczywisty.
Dziś Platforma przegrywa w sondażach, Andrzej Duda pokonał Bronisława Komorowskiego, a PiS – w skali społeczeństwa – mało kto się obawia. Nieustanne przypominanie przez Ewę Kopacz Krystyny Pawłowicz i Antoniego Macierewicza niczego nie zmieni.