Nie chcemy, żeby Lasy Państwowe stały się prywatne. To dobro ogólnonarodowe, dostępne zarówno dla biednych, jak i bogatych. Do lasu każdy może wejść, by zbierać grzyby czy jagody albo po prostu odpocząć. Nie damy sobie tego odebrać. Nie chcemy, żeby wejścia do lasu broniła tabliczka „Prywatne. Wstęp wzbroniony”. Tylko że nikt nie ma takich zamiarów.
Rząd PO-PSL nigdy nie występował z propozycją prywatyzacji Państwowego Gospodarstwa Leśnego „Lasy Państwowe”. Straszenie tym to pomysł Prawa i Sprawiedliwości. Teraz mielibyśmy się na ten temat wypowiedzieć w referendum, odpowiadając na jedno z trzech pytań.
Kłopot w tym, że jest ono dziwnie sformułowane. Nie ma słowa o prywatyzacji, za to mamy odpowiedzieć, czy jesteśmy „za” lub „przeciw” „utrzymaniu dotychczasowego systemu funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe”. Czyli zachowania dotychczasowej formy zarządzania lasami. A to zupełnie co innego. Wielu z nas, gdyby zapoznało się z ową formą zarządzania, byłoby jak najbardziej „przeciw”.
A więc „nie” prywatyzacji lasów (to pytanie pozostaje jednak tylko w rozumie), ale też „nie” dotychczasowej formie zarządzania nimi. Traktowania ich jak państwa w państwie przez partię, której przypadły w udziale w wyniku podziału łupów partyjnych. Od ośmiu lat w lasach trwa władza PSL. W czasach rządów PiS, LPR i Samoobrony dyrektorem lasów była osoba związana z PiS. Nietrudno się domyślić, czyj namiestnik otrzymać może władzę w lasach, gdy ta partia wygra wybory.
Ostatni raport NIK z kontroli lasów jest kolejnym dowodem, że zarządzane są fatalne. Ale to, co niedobre dla rozwoju samych lasów, wcale nie jest złe dla leśników. Choć Lasy Państwowe są państwowe, to nie były traktowane tak jak inne przedsiębiorstwa państwowe, to znaczy pensje nie zostały zamrożone, rosły nawet o wiele szybciej niż gdzie indziej.
Minister finansów do kasy uzyskanej za sprzedane przez lasy drewno do niedawna nie miał dostępu. Dopiero wicepremierowi Jackowi Rostowskiemu udało się doprowadzić do tego, że co roku będą odprowadzać do budżetu państwa 2 procent wartości sprzedawanego drewna (w latach 2014–2015 LP oddały 1,6 mld zł).
Wcześniej dochody z handlu tym surowcem miały służyć ochronie lasów, jednak w rzeczywistości nie zawsze zarządzano nimi roztropnie. Sporo poszło na niezbyt racjonalne inwestycje, np. na luksusowe osiedla, które powstawały na terenach leśnych (słynna afera w Sękocinie).
Z pewnością więc Państwowe Gospodarstwo Leśne nie jest wzorem gospodarności. Dopisując do listy pytań referendalnych dziwacznie sformułowane pytanie o lasy, PiS nie oczekuje naszego zdania w sprawie ich prywatyzacji. Partia Jarosława Kaczyńskiego sama przecież była przeciwna zapisaniu w konstytucji zakazu prywatyzacji, co przed kilkoma miesiącami postulowała Platforma.
O co więc chodzi? Może po prostu o to, by w marnotrawnej gospodarce niczego nie zmieniać, kiedy PGL LP odzyska już PiS.