Marketingowy pomysł na Dudę był prosty. Miał utrzymać całość tradycyjnego elektoratu PiS oraz zdobyć część tych wyborców, którzy albo byli za młodzi, żeby pamiętać czasy IV RP i chcieli po prostu jakiejś zmiany, albo znienawidzili Platformę bardziej, niż obawiali się powrotu Kaczyńskiego, a przynajmniej tak im się wydawało. Dla elektoratu PiS miało być oczywiste, że kandydat jest prawicowo w pełni wiarygodny, a schowanie prezesa i kilku innych polityków głównej partii opozycyjnej było zabiegiem skierowanym do mniej wyrobionej publiczności, by uwierzyła, że PiS się zmienia, a Duda to ktoś nowej generacji. Ta strategia się powiodła.
Pytanie brzmi, czy między tą wyborczą strategią a realnym urzędowaniem Dudy będzie zachowana jakaś ciągłość, a jeżeli tak, to jaka. Bo rozpoczynający prezydenturę Duda, właśnie na skutek przyjętej przed wyborami strategii, ma teraz dwa elektoraty o różnych oczekiwaniach. Wyborcy PiS uznali (co widać choćby po niezliczonych dyskusjach na forach), że czas zabawy, mimikry i zjednywania lemingów się skończył i teraz Duda ma wspierać wielki projekt zmian, sprowadzający się, najkrócej mówiąc, do orbanizacji Polski i powrotu do IV RP w wersji turbo. Może jeszcze na pół gwizdka do wyborów parlamentarnych, bo właśnie trwa akcja Szydło, bardzo podobna do akcji Duda. Ale potem już na całego. Nie są w tej optyce przewidziane żadne wahania nowego prezydenta, moralne obiekcje czy jakiekolwiek obstrukcje. Wszelkie grymasy i estetyczne absmaki Dudy zostaną odczytane jako przejaw skrajnej nielojalności wobec politycznej macierzy.
Duda ma jednak też ten drugi elektorat, zapewne mniejszy, ale który dał mu w istocie prezydenturę, bo pozwolił przebić sufit, jaki oddzielał PiS od zwycięstwa przez ostatnie osiem lat. Ci wyborcy postawili na młodego, ambitnego i pracowitego polityka opozycji, zechcieli zapomnieć albo zawiesić dawne przewiny PiS, a zarazem dać nauczkę Platformie.