Ceremoniał modlitewny był precyzyjny: najpierw należało wyraźnie odczytać imię i nazwisko senatora, następnie odmówić trzy cząstki różańca oraz modlitwę za Ojczyznę Piotra Skargi. Być może świadomość tej akcji nie była wśród senatorów powszechna, bo Senat jednak ustawę bez poprawek przyjął, choć przewagą ledwie trzech głosów i to takich, na które modlitewny żar widocznie nie wywarł odpowiedniego wrażenia. Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Borowski czy Kazimierz Kutz przyszli z odsieczą i pomogli premier Kopacz wywiązać się z jednej z ważnych obietnic. Ciekawe, dlaczego nie pomógł prezydent Komorowski, który wielokrotnie deklarował, że ustawę podpisze, a tuż przed głosowaniem zgłosił jakieś zastrzeżenie co do jej konstytucyjności? Nie pomagało to jedności w szeregach Platformy, mimo że zastrzeżenia prezydenta łatwo było rozwiać. Dawne, kampanijne porachunki z PO?
Na kilkunastogodzinną senacką „debatę” nad ustawą należałoby spuścić zasłonę milczenia i powiedzieć jedynie, że „izba refleksji i zadumy” wzniosła się ponad poziomy wszelkiego głupstwa, niewiedzy i religijnego fundamentalizmu. Rzecz jednak jest poważniejsza niż najbardziej nieprzystojna debata. Skład Senatu to właśnie wynik działania jednomandatowych okręgów wyborczych, w której to sprawie 6 września ma się odbyć referendum, mające podobno obalić system. Efektów tego obalania nie musimy szukać poza granicami, wystarczy właśnie zajrzeć do Senatu: dwie silne partie wzięły większość, a kto wszedł do tego gremium i z jakimi kompetencjami, nie miało już większego znaczenia. Liczyło się partyjne logo. Sądząc z poziomu debaty, ten system należałoby rzeczywiście obalić, a nie wprowadzać go jeszcze w wyborach do Sejmu, jak chciałby Paweł Kukiz.