Nikt tej wojny nie wygra
Gromy spadły na ministra zdrowia, czyli o hipokryzji wokół dopalaczy
Od dwóch dni Polska znów żyje dopalaczami. I całe szczęście, że żyją również wszyscy ich amatorzy, którzy w ostatnich dniach trafili do szpitali z objawami ciężkiego zatrucia.
Mija właśnie pięć lat, odkąd wydano wojnę tym substancjom oraz sklepom, w których przed 2010 r. można było je kupić, otrzymując nawet paragon fiskalny. Pamiętam słowa ówczesnego premiera Donalda Tuska, który wszczynając krucjatę, stwierdził: „Punkty sprzedaży dopalaczy znikają raz na zawsze”. Ano nie zniknęły. Bo czy zniknąć mogły?
Nie wierzę idealistom, według których restrykcyjnym prawem można zlikwidować dostęp do używek. Ich natura i znaczenie – począwszy od alkoholu, a kończąc na narkotykach – tkwi właśnie w tym, że ludzie od nich uzależnieni fizycznie lub psychicznie zawsze znajdą do nich drogę. Wskazuje na to zbyt wiele przykładów z historii i doświadczeń innych krajów.
Prohibicja w Stanach Zjednoczonych? Jej żałosne skutki dobrze oddawał serial „Zakazane Imperium”. Zakazy nakładane na młodzież palącą papierosy czy efekty restrykcyjnych ustaw antynarkotykowych (akurat taką mamy w Polsce) też niewiele dają – bo gdyby było inaczej, nie mówilibyśmy dziś o tym problemie.
Dlatego weekendowa konferencja prasowa ministra zdrowia w sosnowieckim Instytucie Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego, poświęcona dopalaczom i masowym zatruciom z ich powodu, nie oburzyła mnie tak bardzo jak wielu komentatorów. „Kuriozalna”, „nietypowa”, „dziwna” – tak nazwały ją media tylko dlatego, że minister Marian Zembala na pytanie dziennikarki, jak ministerstwo radzi sobie z dopalaczami, odparował pytaniem: „Skończyła pani maturę, co by pani zaproponowała?”.
Powiem szczerze, że słuchając pytań zadawanych przez dziennikarzy na tego typu konferencjach prasowych, mam często ochotę zareagować w ten sam sposób. W tym wypadku odpowiedź ministra była przejawem bezsilności, ale to lepsze niż triumfalne podnoszenie rąk do góry, wymachiwanie jakimiś przepisami i obietnica: wygramy wojnę z dopalaczami!
Bo moim zdaniem nikt nie wygra, co pokazuje polskie prawo antynarkotykowe i dziennikarze podstawiający mikrofony też powinni o tym wiedzieć, zamiast prowokować swoimi superinteligentnymi pytaniami. Może warto zadać je posłom stanowiącym prawo i ich z bożej łaski ekspertom, którzy utrzymują, że można rozwiązać problem definitywnie za pomocą kar, więzienia i służbowych kontroli?
Ci, którzy rzeczywiście tematem tym zajmują się od lat, nie są takimi optymistami, ale niestety ich głos rozsądku nie przebija się do opinii publicznej ani decydentów. Dlatego wojna z dopalaczami pięknie wygląda w mediach, choć – jak widać – jej rezultaty są mizerne. I na łatwe zwycięstwo nie ma co liczyć, co już dawno należało społeczeństwu powiedzieć.