Ileż razy zadaję sobie pytanie, co by Józef powiedział, jak by skomentował słowa i czyny dotyczące naszego życia publicznego. Nie powie, nie skomentuje, nie napisze już ani słowa więcej.
Wiem, że wielu Polaków katolików tylko się z tego ucieszy. Jeszcze za życia Tischner doświadczył, jak go nienawidzą za jego otwartość na ludzi i idee spoza nurtu katolicyzmu nacjonalistycznego. Nawet na łożu śmierci dostawał anonimy wyrażające radość, że umiera w cierpieniach. Boże, broń katolika, który podpadnie „Polakom katolikom”.
Tischner podpadł, bo był wolny duchem i umysłem. Nie myślał ideologicznie, endecko czy marksistowsko. Dla mnie najciekawsze i najlepiej znoszące upływ czasu są w jego twórczości rozważania o relacjach wolność – wiara religijna.
Józef umierał w pełni sił twórczych, do końca zachowując równowagę umysłu i ducha. Odwiedziłem go w szpitalu. Pytał, co tam w tygodniku (oczywiście „Powszechnym”). Tam go poznałem na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i – tak jak wszyscy – od razu polubiłem za przedziwną umiejętność przechodzenia od żartów, czasem plebejskich, do myśli całkiem serio o Kościele i Polsce.
Był człowiekiem Kościoła i Solidarności. Ulubionym autorem Jana Pawła II. Papież z Polski rozumiał się z kapelanem „Solidarności” w mig. To jest wkład ks. Tischnera w najnowszą historię duchową Polski. I tego nie odbiorą Józefowi promotorzy i aktywiści polskiej szczujni. Po nich zostanie hejt, czyli nic. Po Józefie Tischnerze dar wolności w myśleniu o Kościele i Polsce. A mamy tej mądrej i zdrowej wolności w debacie publicznej coraz mniej. Wypiera ją radykalizm.
Na szczęście wciąż możemy korzystać z myśli Tischnera multimedialnie i indywidualnie. A nawet zbiorowo – podczas Dni Tischnerowskich w Krakowie czy Wypominków Tischnerowskich w Łopusznej. Polecam.