Uważam, że po tym liście roztrząsanie kwestii, czy wyrażenie żalu to tyle co przeprosiny, jest już przelewaniem z pustego w próżne.
Wizyta Jamesa Comeya u polskiego ambasadora w Waszyngtonie Ryszarda Schnepfa i list, jaki mu wręczył, w moim odczuciu kończy sprawę dyplomatycznie, na poziomie polsko-amerykańskich stosunków państwowych.
Ale w polityce polskiej prawdopodobnie się jeszcze nie kończy. Od razu podchwycili ją przecież przeciwnicy obozu rządzącego wraz z mediami elektronicznymi: Nie szanują nas!
Jednak okazuje się, że szanują. Wymowa listu Comeya jest oczywista. Szef FBI przyznaje, że palnął głupstwo. Więcej od funkcjonariusza państwowego tej rangi bym nie oczekiwał.
Warto też przeczytać bez zacietrzewienia cały tekst wystąpienia Comeya w waszyngtońskim muzeum. A czytając, pamiętać, że szef FBI wyjaśnia słuchaczom, dlaczego chce, by jej funkcjonariusze odwiedzali muzeum, i zobaczyli, jakie zło może człowiek wyrządzić innym ludziom i przed czym mają bronić obywateli pracownicy państwowych agencji bezpieczeństwa w USA i innych państwach demokratycznych.
Otóż mają ich bronić przed przestępstwami i zbrodniami zrodzonymi z nienawiści, uprzedzeń i bigoterii – takimi jak eksterminacja Żydów europejskich, w tym 3 mln Żydów obywateli państwa polskiego.
Comey uważa Holokaust za najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości w tym sensie, że dowiodło na nieznaną dotąd skalę, jak wielki jest ludzki potencjał nikczemności i gotowość do moralnej kapitulacji. W takim kontekście pada ostatnie zdanie w liście dyrektora FBI: „moja argumentacja miała charakter uniwersalny i dotyczyła ludzkiej natury”. A skoro tak, to „żałuję, że użyłem nazw konkretnych krajów” (Niemiec i Polski).
Szkoda, że Comey napisał te słowa post factum. Powinny były znaleźć się w samym wystąpieniu i nie byłoby sprawy.