Jakie są fakty? W styczniu Grzegorz Napieralski został zawieszony przez zarząd krajowy SLD w prawach członka partii „za działanie na jej szkodę”. Chodziło o to, że były przewodniczący Sojuszu krytykował przede wszystkim aktualnego przewodniczącego, czyli Leszka Millera. Za wyniki wyborów samorządowych, za wysunięcie Magdaleny Ogórek do wyborów prezydenckich i w ogóle za marazm partii. To zawieszenie albo by wygasło po regulaminowym okresie (właśnie mijał), albo zostałoby anulowane bądź zmienione w inną sankcję przez sąd partyjny.
Sąd partyjny się zebrał, przesłuchał Napieralskiego, który wcześniej wykonał kilka ruchów zaostrzających sytuację. Po pierwsze twierdził, że jego zawieszenie było bezprawne, co zaowocowało tym, że złożył w Sądzie Okręgowym w Warszawie pozew o uznanie nieważności uchwały zawieszającej go, jakoby sprzecznej ze statutem partii. Jednocześnie, to po drugie, skierował wniosek do SLD o zawieszenie i ukaranie Leszka Millera.
Nic dziwnego, że sąd partyjny rozpoczynał pracę w dużym podnieceniu. Wojciech Szewko, członek zarządu SLD, zapowiadał, że Grzegorz Napieralski zostanie z partii usunięty. A tu nagle tenże Szewko złożył oświadczenie, że sąd uznał Napieralskiego co prawda „winnym większości zarzucanych mu czynów”, ale też przyznał, że oskarżony wyraził skruchę, obiecał, że będzie „czynnie wspierał kandydatkę SLD”. W związku z tym kara została zmniejszona. Otóż były przewodniczący pozostaje w partii, ale przez trzy lata nie będzie mógł sprawować w niej jakichkolwiek funkcji. Koniec, kropka.
Niewiele z tego można zrozumieć. Jeśli Napieralski szedł na zwarcie z Millerem, i to tak spektakularnie, to dlaczego wyraził nagle skruchę? Zapewne wycofa teraz swoje pozwy i wnioski wcześniej skierowane przeciwko tak partii, jak i jej przewodniczącemu. Jak teraz będzie „czynnie” wspierał Magdalenę Ogórek? Co właściwie chce osiągnąć, gdy nie został z SLD wyrzucony, ale doskonale spieszony, czyli został zsadzony z konia i przez trzy lata będzie tylko szeregowym członkiem partii, która być może za chwilę będzie jedynie wspomnieniem? Jakiś handel polityczny miał tam miejsce, bo jakiś przecież musiał być, nie bądźmy naiwni.
Zdaje się, że tak czy inaczej Leszek Miller przy pomocy sądu partyjnego osiągnął w tej sprawie sukces. Wcześniej przy takich sytuacjach personalnych tenże sąd zawsze wyrzucał i już. W tym przypadku zachował się nadzwyczaj miłosiernie. Trzy lata jak dla brata – można rzec.
Z drugiej strony upokorzył Napieralskiego i odebrał mu możliwość działania. Niejako zdjął temat z wokandy, a był on bardzo niewygodny i byłby jeszcze bardziej, gdyby pyskaty były przewodniczący znalazł się poza SLD, która to partia może być po wyborach prezydenckich dość zirytowana kolejną klęską, do której dzielnie doprowadził Leszek Miller. Na co wszystko wskazuje.
W takich grach, w których gra się z kolegami w wykolegowanie, Sojusz ma duże doświadczenie, a mistrzem nad mistrzami jest Leszek Miller. Tyle tylko, że gra, którą akurat teraz toczy, nie ma już większego znaczenia.