SLD odjeżdża od swych dobrych tradycji, gdy był formacją odpowiedzialną i przewidywalną, poważnie traktowaną. Miota się na różne strony od przerżniętych wyborów samorządowych, od jesieni ubiegłego roku, a jej lider co kilka właściwie dni wymyśla coś nadzwyczaj oryginalnego, wręcz egzotycznego, jak gdyby zamarzyło mu się redagowanie pisma satyrycznego.
Najpierw przyłączył się do Jarosława Kaczyńskiego i oskarżeń, że wybory samorządowe zostały sfałszowane (ciekawe, czy nadal tak uważa, jakoś nic na ten temat nie mówi), potem wymyślił Magdalenę Ogórek jako kandydatkę na prezydenta, która prowadzi najbardziej kuriozalną kampanię wyborczą w historii światowej demokracji.
Po drodze zawiesił byłego przewodniczącego swojej partii Grzegorza Napieralskiego, z którym jeszcze niedawno fotografował się kilka razy dziennie. Teraz otacza się kolejną grupą młodzieży, która ma jedną wspólną cechę, mianowicie powtarza wszystko, co wymyśla przewodniczący, tyle tylko, że mówi trzy razy szybciej, bez kropek i przecinków.
Powtarza zatem, że Sejm powinien wypowiedzieć się w sprawie „kultywowania przez ukraińskie władze państwowe tendencji nacjonalistycznych i gloryfikowania postaci odpowiedzialnych za zbrodnie popełnione na ludności polskiej”. Nie chodzi więc o to, że takie tendencje występują w społeczeństwie ukraińskim (zapewne występują), ale o to, że to władze państwowe na Ukrainie je podtrzymują czy wręcz pobudzają. Słowa te padają w momencie, gdy na Ukrainie toczy się wojna i gdy nacjonalizm rosyjski jest w rozkwicie. Leszek Miller zresztą nie po raz pierwszy wypowiada sądy, które na Kremlu mogą być witane z radością.
Jakby tego było mało SLD właśnie oświadczył, że państwo polskie powinno wypłacić odszkodowania za wprowadzenie tzw. planu Balcerowicza wszystkim, którzy „ledwie wiążą koniec z końcem”. Po 400 zł miesięcznie. Projekt ustawy jest już w Sejmie, są w nim szczegóły.
SLD musi uważać, bo uruchomił niebezpieczną dla siebie licytację. Ktoś może chcieć wycenić różne straty z przeszłości, z którymi dałoby się połączyć, nie mówię, że PZPR, ale już SLD, już Millera, bo przecież narządził się trochę Polską.
Strach obudzić się rano i usłyszeć, co właśnie wymyślił Leszek Miller. Albo jeszcze gorzej – usłyszeć, jak z szybkością karabinu maszynowego przemawia jakiś jego pomocnik.