Wojna nie jest światem bezprawia
Sąd Najwyższy prawomocnie uniewinnił polskich żołnierzy z Nangar Khel
Zbrodnia wojenna! Już samo oskarżenie przerażało. Polacy nawykli, by stawać się ofiarą zbrodni, a nie – walcząc w historii „za wolność waszą i naszą” – jej sprawcą.
Oskarżenie siedmiu polskich żołnierzy o zabójstwo bezbronnych cywilów w Afganistanie w 2007 r. było próbą nie tylko dla podsądnych i ich dowódców, ale dla całego wojska i społeczeństwa.
Dziś Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyrok Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, który ocenił, że sprawa Nangar Khel, gdzie po polskim ostrzale zginęło 6 Afgańczyków, to nie zbrodnia wojenna, lecz złe wykonanie rozkazu. Wymierzył za to wyroki w zawieszeniu.
Dramat żołnierzy
Na początek przypomnijmy: to tragedia ludzi, zwłaszcza kobiet i dzieci żyjących w kraju doświadczanym wojną od lat. Bywa, że padają oni ofiarą żołnierzy, którzy przyjechali ich chronić.
Jak przekonuje ówczesny ambasador Polski w Afganistanie, głównym zadaniem polskiej placówki – w odległym rejonie, który mało kto odwiedzał – była przede wszystkim właśnie ochrona ludności. Polska zresztą, w wystąpieniu prezydenta, wyraziła skruchę i głęboki żal z powodu śmierci sześciorga Afgańczyków.
To także dramat młodych naszych żołnierzy. Wysyłanych z domu na drugi koniec świata w służbie kraju, zapewne niedostatecznie przygotowanych, którzy wystawiają się na niebezpieczeństwa, a potem sami lądują w więzieniu. Prokurator twierdził, że otwarcie przez nich ognia „nie było związane z jakimkolwiek równoczesnym, bezpośrednim, realnym aktem agresji ze strony ludności miejscowej...”.
Myślące bagnety
Trudno komentować tę sprawę bez znajomości akt i bez znajomości terenu. Laik powinien jednak wiedzieć tyle: dawniej żołnierzowi wystarczał rozkaz dowódcy. To dowódca brał na siebie pełną odpowiedzialność prawną, obowiązywała doktryna „ślepych bagnetów”. Żołnierz tylko wykonywał rozkaz, na tym polegał sens i sprawność wojennej machiny. Dziś już nie. Obecnie mówimy raczej o doktrynie „myślących bagnetów”.
Wojna, mimo horroru i zniszczenia, który jest dla niej chlebem powszednim, kieruje się – czy raczej powinna kierować – pewnymi prawami. W skrócie: żeby sprawdzić, czy żołnierze (a także dowódcy) działali według tych praw, stawiamy im trzy pytania: Czy atakowany cel miał na pewno charakter wojskowy? Czy w rozpoznaniu sytuacji działano z zachowaniem należytej staranności, zwłaszcza czy nie ucierpią cywile? Czy użycie siły było proporcjonalne do zagrożenia? Pytania te powinni znać wszyscy.
Źle się stało, że proces – w sądach wojskowych, które przecież nie są zawalone sprawami, a potem w Sądzie Najwyższym – trwał aż tyle lat. Przecież chodziło o tragiczne zdarzenie z 2007 r.