Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście odmówiła śledztwa dotyczącego słów Jarosława Kaczyńskiego, jakoby wybory samorządowe „zostały sfałszowane”.
Stwierdzeniem tym poczuł się urażony członek obwodowej komisji wyborczej w Działoszynie (łódzkie) Krzysztof Bularz. Uznał, że szef partii Prawo i Sprawiedliwość naruszył art. 226 kodeksu karnego, sankcjonującego „znieważenie funkcjonariusza publicznego podczas pełnienia obowiązków służbowych”.
Prokuratura uznała jednak, że słowa Kaczyńskiego nie wyczerpują „znamion czynu zabronionego”. Jej rzecznik przekonuje, że zniewagą jest zachowanie ukierunkowane na naruszenie czci i godności osobistej konkretnej osoby, wyrażające lekceważenie lub pogardę wobec niej. Tymczasem „z treści całości wypowiedzi i jej kontekstu wynika, iż słowa Jarosława Kaczyńskiego nie były skierowane do członków komisji wyborczych, w szczególności reprezentowanych przez zawiadamiającego”.
W logice – której uczono kiedyś na studiach prawniczych, a nawet w co lepszych liceach, ba, przywiązywano do niej sporą wagę – istnieje pojęcie kwantyfikatora ogólnego. Z grubsza oznacza ono, że dane twierdzenie jest prawdziwe przy dowolnej wartości zmiennej. Taki właśnie charakter ma jako żywo teza Jarosława Kaczyńskiego. Już tylko dlatego każdy członek komisji wyborczej w kraju ma prawo czuć się nią znieważony.
Nie mówiąc o tym, że za słowami wodza poszły czyny: wszak w ślad za prezesem Komitet Wyborczy PiS złożył do sądów okręgowych w każdym województwie protest z wnioskiem o unieważnienie wyborów do sejmików i przeprowadzenie ich na nowo.
Jarosław Kaczyński od dawna specjalizuje się w rzucaniu oskarżeń w postaci sugestii i aluzji formułowanych w swoistym sztafażu językowym. Uchodzi mu to od lat na sucho – a równocześnie nader skutecznie odgrywa rolę propagandowego narzędzia. A czasem skutecznego politycznego zapalnika.
Mam do panów prokuratorów proste pytanie testowe. Gdyby Jarosław Kaczyński albo jakiś Krzysztof Brunetko ogłosił, że prokuratorzy Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście podczas prowadzenia śledztw wykazują się – na przykład – nieuctwem albo są – znowu przykładowo – oportunistami, to też uznalibyście, że nic się nie stało? Czy uznalibyście, że nie doszło do „znieważenia funkcjonariusza publicznego podczas pełnienia obowiązków służbowych”?