Ktoś powie, bez przesady, mamy wszak za sobą – nie licząc wyborów prezydenckich, które także bywały dramatyczne – imponujące zwycięstwa parlamentarne AWS czy SLD, także trzy wielkie batalie toczone pomiędzy PiS i PO (2005, 2007 i 2011). Niemniej te ostatnie właśnie, które ułożyły się w serial, będą spuentowane jesienią nadchodzącego roku, przesądzając na długo o kierunku polskiej polityki. Gwałtowny spór polityczny i ideowy, rozpoczęty w 2005 r. zwycięstwem PiS, przez całe lata ciążył na atmosferze życia publicznego, mocno ograniczał pole manewru władzy PO, która zawsze musiała uwzględniać w swoich rachubach czynnik PiS. Wszelkie pomysły, idee czy konkretne projekty reform były wpisywane w logikę tego konfliktu, traktowane jako elementy walki, kontynuowane lub porzucane w zależności od tego, jak lokowały się w polu konfrontacji z głównym wrogiem.
Ten spór, zamieniony z czasem w specyficzny klincz, oprócz tego, że jakoś tam – w dużej mierze toksycznie – napędzał polską politykę, przyniósł jej zarazem istotne szkody. Przyjęcie przez Platformę zobowiązania wobec wielu swoich wyborców „niedopuszczenia do rządów PiS” rodziło potrzebę utrzymania masowego poparcia, często za cenę ideowej niewyrazistości, porzucania modernizacyjnego programu, tak ekonomicznego jak społecznego, zwłaszcza tego dotyczącego liberalnych wartości. Pokonując PiS po raz trzeci, nawet w sensie tylko zatrzymania władzy przez obecną koalicję, bez własnego zwycięstwa, Platforma będzie mogła się poczuć swobodniej i zacząć realizować swoje zamiary tak, jakby PiS już nie było albo prawie nie było. Oczywiście nie wiadomo, czy tak się stanie, bo być może oprócz PiS działają na PO jakieś inne, wewnętrzne hamulce. Ale przynajmniej sprawa będzie jaśniejsza.
Wyścig o władzę
Będzie to bój o wszystko dla Jarosława Kaczyńskiego, który – jeśli przegra – z tej porażki już się chyba nie podniesie.