Trwające ponad dwa lata pasmo porażek, trener nowicjusz prowadzący drużynę-eksperyment, w której zabrakło miejsca dla największego gwiazdora polskiej siatkówki Bartosza Kurka. Do tego jeszcze problemy z kontuzjami filarów reprezentacji. Najpierw, jeszcze przed turniejem – Mariusza Wlazłego, a już podczas mistrzostw – Michała Winiarskiego. Wreszcie – perspektywa maratonu, bo w siatkarskich mistrzostwach gospodarz wymyśla formułę rozgrywek po swojemu, a nasi działacze ułożyli turniej obfity w mecze, żeby jak najwięcej zarobić na biletach. Awans do strefy medalowej oznaczał konieczność rozegrania rekordowych 13 spotkań, więc wydawało się, że po drodze musi wyrosnąć przeszkoda, na której Polacy się wywrócą. Tym bardziej że gdy po pierwszej fazie z mistrzostwami pożegnały się reprezentacje siatkarsko egzotyczne, przybyło meczów o wszystko, które, jak wiadomo, nie są polską specjalnością. Nie tylko w siatkówce.
Niewiara w to, że biało-czerwoni pod wodzą francuskiego duetu Antiga-Blain na tych mistrzostwach cokolwiek osiągną, była więc powszechna. Przodowali w niej siatkarscy eksperci, głównie ze środowiska trenerskiego, których opinie były jednak odrobinę skażone zazdrością, że po raz kolejny reprezentację powierza się w ręce obcokrajowców, zamiast postawić na polską myśl szkoleniową, która w ogóle nie czuje się gorsza.
Nie wierzył rząd, który uznał imprezę za niegodną własnego patronatu, jak również wsparcia przez Orlen – od kilku lat najważniejszego sponsora polskiej siatkówki. Symbolicznej dotacji – 3,5 mln zł – udzieliło organizatorom Ministerstwo Sportu.