Eurowybory uruchomiły symetryczne procesy na prawicy i lewicy, wszyscy chcą się jednoczyć. Pretekstu dostarczyła afera podsłuchowa, dzięki której politycy swobodnie mogą tłumaczyć swe piruety stanem wyższej konieczności – to dla ojczyzny ratowania, nie siebie.
Jarosław Kaczyński chce wchłonąć mniejsze partie, by w kampanii parlamentarnej nie powtórzył się scenariusz z eurowyborów, gdy Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin wyszarpali 7 proc. głosów i pozbawili PiS zwycięstwa. Prezes prawicę łączy z przytupem, metodą „na kongres zjednoczeniowy”, ale i bardzo skromnymi na razie sukcesami, bo na zjeździe zabrakło Ziobry i Gowina, a rozmowy z nimi idą opornie.
Z kolei Leszek Miller z Januszem Palikotem konsolidują się po cichu, ostrożnie i stopniowo. Plany są jednak daleko idące. – Obowiązuje dziś uchwała zarządu, że do wyborów samorządowych idziemy osobno. Nie wykluczam jednak, że dogadamy się z SLD. Naturalnym ruchem byłoby wystawienie wspólnego kandydata na prezydenta Warszawy, ale możliwe są też wspólne listy do sejmików – mówi Palikot. Krzysztof Janik z SLD dopowiada: – Kaczyński nie stworzy nowej jakości na prawicy, a Tusk w centrum. My mamy szansę, pod warunkiem że pójdziemy szeroko. Nie tylko z Palikotem, lecz także lewicowym planktonem – Zielonymi, ruchami miejskimi itd.
Na pierwszej wspólnej konferencji w Sejmie, 1 lipca, Miller i Palikot tłumaczyli, że kryzys państwa jest tak poważny, że zapominają o urazach. Stanowczo przy tym zapewniali, że współpraca ich ugrupowań służy tylko wyjaśnieniu afery podsłuchowej i nie ma mowy o wyborach samorządowych. Ta powściągliwość w oficjalnych deklaracjach jest zrozumiała.